Mam dziś w ręku album nowego progresywno-metalowego zespołu. Ileż to już razy czytaliście to zdanie? Ileż to nowych prog metalowych grup rodzi się każdego roku? Gatunek ten stał się jakiś czas temu niezwykle modny i popularny, a sklepowe półki zaczęły się uginać pod towarem z etykietką „file under progressive metal”. Mnogość nowych zespołów specjalizujących się w tym gatunku niestety nie idzie w parze z jakością granej przez nie muzyki. Bo czy można wymyślić jeszcze coś nowego na tym tak dobrze spenetrowanym prog metalowym poletku?
Okazuje się, że tak. Założona w 2007 roku niemiecka formacja Dorian Opera znalazła dla siebie niszę. Prezentowane na płycie „No Secrets” utwory łączą w sobie elementy muzyki klasycznej i rocka. Dodajmy: ciężkiego rocka. Wyobraźcie sobie klimaty znane z produkcji Dream Theater, Symphony X i Rush wymieszane z klasyczną muzyką baroku, renesansu, czy średniowiecza… Trudne do wyobrażenia? Owszem, ale na płycie „No Secrets” wyraźnie słychać, że te ambitne zamierzenia członków grupy Dorian Opera znajdują swoje odbicie w rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że płytę wypełnia jedenaście kompozycji utrzymanych w stylu technicznego prog metalu. Większość z nich to dynamicznie i zagrane z zębem utwory, które z pewnością spodobają się wiernym miłośnikom gatunku.
Dźwięk tłuczonego szkła i potężny metalowy riff rozpoczyna pierwszą na płycie kompozycję pt. „Ouverture”, która zbudowana jest wokół melodyjnego motywu granego na gitarze przez Olivera Weislogela. W trakcie tej instrumentalnej kompozycji z głośników dobiegają głosy polityków (George W.Bush?), a tempo rośnie lawinowo z minuty na minutę. I to aż do tego stopnia, że może się wydawać, iż ocieramy się niemal o power metal. I tak jest już przez większość materiału na tej płycie. Ale nawet, gdy zespół Dorian Opera ostro „przygrzeje”, to każdy utwór posiada pewien „haczyk”, który łatwo zapada w pamięci. Raz jest to porywająca partia fortepianu (jak w „Tell Me Your Lies”), raz efektowna solówka gitary (jak w „Dead Or Alive” czy „She”), raz wpadający w ucho refren (jak w „Little Lies” oraz w chyba najlepszym na płycie, „She”), a raz cały temat przewodni przewijający się na przykład w przeuroczym nagraniu „Fly With Me”.
Spytacie, gdzie zatem te elementy nawiązujące do stylu muzyki klasycznej? Na płycie „No Secrets” jest ich sporo. A to gitara zagra tak, jakby naśladowała brzmienie skrzypiec (w nagraniu tytułowym), a to pojawiają się klasycznie brzmiące chóry (w „Little Lies”), a to gitara wyda z nylonowych strun dźwięki, jak od mistrza Carulliego (jak we „Fly With Me”), a to zabrzmi ciekawa orkiestracja, od której na skórze pojawiają się miłe ciarki (w tym samym „Fly With Me”), a to aranżacja przypomni barokowe ballady (znowu we „Fly With Me”), a to wreszcie zespół sięgnie po klasyka nad klasyki, czyli Antonio Vivaldiego, i na rockowo zinterpretuje jego letnie „Presto” z „Czterech pór roku”.
Dość nietypowy, jak na prog metal to album. Niektórzy pewnie stwierdzą, że może nie tyle nietypowy, co oryginalny. Nie przytłacza swoim potężnym brzmieniem, nie wydaje się przyciężki, nie drażni zbędnymi popisami technicznymi. A z drugiej strony, gdy tak uważnie się w niego wsłuchać, to od razu widać, że grupę Dorian Opera tworzą nie byle jacy instrumentaliści, którzy choć swe wirtuozerskie zapędy trzymają w ryzach, to potrafią grać, jak mało kto. Joe Eisenburger gra na basie i śpiewa, Oliver Weislogel na gitarach, Harry Reischmann na perkusji, a Andrew Roussak (czy pamiętacie jego solową płytę „No Tresspassing”?) na instrumentach klawiszowych.
Dorian Opera – nowoczesny prog metal z klasycyzującymi smaczkami. Warto spróbować. Polecam.