Shadow’s Mignon to kolejny muzyczny projekt Henninga Pauly’ego. Szerszej publiczności artysta ten dał się poznać dwiema płytami wydanymi po szyldem Frameshift, na których współpracował między innymi z Jamesem LaBrie (Dream Theater) i Sebastianem Bachem (ex-Skid Row). Wydał też dwa albumy z grupą Chain, wkroczył na post punkowe terytoria z The Anthologies, stworzył metalową rock operę „Babysteps” (współpracował nad nią między innymi z Michaelem Sadlerem i Jody Ashfortem) oraz wydał kilka płyt solowych.
Teraz powołał do życia nowy projekt o nazwie Shadow’s Mignon. Jest to praktycznie trio, w którym działają jeszcze klawiszowiec Stephan Kernbach oraz wokalista Juan Roos, z którym Pauly współpracował już na swojej solowej płycie „Credit Where Credit Is Due” (2005). Sam głównodowodzący zagrał na wszystkich instrumentach.
Shadow’s Mignon to zespół prawdziwie prog metalowy. I przyznam szczerze, że przez pierwszych kilkanaście minut, a konkretnie w trakcie trzech pierwszych spośród dwunastu utworów wypełniających to wydawnictwo, wydał mi się on zwyczajnym powieleniem tysiąca innych, które bombardują nas zewsząd na fali niezwykłej popularności prog metalowego gatunku. Tych kilkanaście minut spowodowało, że chciałem już zrezygnować z dalszego słuchania tego wydawnictwa.
Aż tu nagle, jako czwarty, pojawił się utwór zatytułowany „Goodnight Boston”. Nie dość, że to ballada, to od samego początku wydała mi się ona bardzo nietypowa jak na zwykły prog metal. Do głowy przyszło mi pytanie: kiedy ja czegoś takiego słuchałem? I nagle przyszło olśnienie. Już w trakcie słuchania dalszej części albumu „Midnight Sky Masquerade” zrozumiałem, że cała ta płyta, cały ten projekt jest swego rodzaju hołdem złożonym przez Henninga Pauly’ego zjawisku znanemu jako „new wave of British heavy metal”, a więc zespołom pokroju Judas Priest, Diamond Head, Saxon, Motorhead i całej plejadzie grup, które swoje chwile chwały przeżywały w latach 80. minionego stulecia. Wtedy, gdy metalowcy śpiewali o ziejących ogniem smokach, czarnoksiężnikach i wróżkach, a towarzyszyły temu soczyste partie gitar i bogate brzmienia klawiszy. Henning Pauly i spółka postanowili więc tą płytą wrócić do swoich korzeni, odgrzać atmosferę czasów, kiedy dorastali i wychowywali się pośród takich właśnie dźwięków.
„Midnight Sky Masquerade” to album drapieżny i zadziorny, ale pełen melodyjnych gitarowych solówek oraz klasycznie brzmiących linii melodycznych. Takie utwory, jak „A Beast Abandoned”, „All Hail The Warrior” czy „Out Of Control” brzmią jak klasyki gatunku i śmiało mogłyby być wydane na płytach czołowych grup metalowych sprzed ćwierć wieku. Nie brakuje też w tym zestawie obligatoryjnych ballad. Ależ cóż to są za ballady! Wspomniana już przeze mnie „Goodnight Boston”, „I Will Never Ever Stop” czy nieco bardziej rockowa „No Son Metal Of Mine” z pewnością zachwycą swoim liryzmem każdego, nawet najbardziej zatwardziałego wyznawcę heavy metalu. Na osobną wzmiankę zasługuje też epicka opowieść „Kingdom Of The Battle Gods”. To prawdziwe arcydzieło zagranego z dużą pompą i rozmachem metalu. No i nie zapomnijmy o utworze tytułowym. Pojawia się on w programie płyty „Midnight Sky Masquerade” aż dwukrotnie. Raz w jej zasadniczej części, a raz – w wersji akustycznej – jako bonus track. Ta akustyczna wersja skrojona jest na miarę ballad Jethro Tull z mocno wyeksponowaną partią mandoliny. Przymrużenie oka? Swoisty ukłon w stronę gwiazd z trochę innej stylistycznie półki? Choć pamiętam, że kiedyś (chyba w 1987 roku za płytę „Crest Of A Knave”) grupa Jethro Tull została uznana przez brytyjską prasę muzyczną „najlepszym metalowym zespołem roku”. Świat wtedy stanął na głowie. Teraz Shadow’s Mignon płytą „Midnight Sky Masquerade” przywraca ten szalony muzyczny świat metalu lat 80. do życia. I odtrąbmy to wszem i wobec: czyni to w sposób niezwykle udany.
www.progrockrecords.com