Satellite - Nostalgia

Wojtek "Foreth" Bieroński

ImageMówcie, co chcecie, ale z uporem maniaka będę twierdził, że Satellite to jedno z najbardziej oryginalnych zjawisk na tej scenie progrocka, której brak progresywności zarzuca się nadzwyczaj często. Rockiem neoprogresywnym, bo o nim mowa, muzyka grupy Wojtka Szadkowskiego stoi bowiem ewidentnie, lecz równie ewidentnie Satellite to zespół muzycznie poszukujący, śmiało łączący niektóre elementy neoprogowego kanonu z balansowaniem na pograniczu różnych stylistyk i rytmiką nierzadko dalece odbiegającą od progrockowych standardów. Widząc, jak wielu fanom progrocka wcale nie zależy na tym, by zespoły uprawiające ten gatunek muzyczny rewolucjonizowały go przez odcięcie się od korzeni, trudno się dziwić, ze grupa ta, postępowa i zakorzeniona w gatunku zarazem, ma liczne grono wielbicieli nie tylko za przeszłe zasługi tworzących ją muzyków. 

„Nostalgia” to najnowsze wydawnictwo Wojtka Szadkowskiego i spółki. Album był (a właściwie jest) promowany pod hasłem „Bardziej melodyjnie, bardziej zaskakująco, bardziej Satellite”. Nie ukrywam, że wśród trzech segmentów owego hasła najbardziej zaintrygował mnie ten ostatni. „Bardziej Satellite” brzmi dosyć enigmatycznie (i sam nie jestem pewien, czy trochę nie „po polskiemu”), stąd nie jest łatwo powiedzieć, co to u diabła może oznaczać, ale czy wielu miłośników Satellite zaprzeczyłoby, iż w gruncie rzeczy podskórnie czuje, o co chodzi, czytając takie stwierdzenie? 

Po przesłuchaniu Nostalgii nie jestem wprawdzie pewien, czy mogę otwarcie powiedzieć „Tak, ten album jest bardziej Satellite”, ale bez dwóch zdań zgodziłbym się, że zespół nie zafundował swym fanom żadnej stylistycznej rewolucji (a to w neoprogresywnych kręgach, stety lub niestety, zdarza się ostatnio dosyć często, zwłaszcza jeśli chodzi o wycieczki w stronę metalu i depresyjnych klimatów), lecz wydał album mocno satellite’owy, a rzekłbym nawet, że momentami dosyć mocno collage’owy, jeśli chodzi np. o grę Szadkowskiego i Palczewskiego na klawiszach. Na Nostalgii nie stronią oni wprawdzie od różnych eksperymentalnych brzmień, zwłaszcza że bogactwo brzmieniowe na płycie jest dowodem posiadania przez tych panów chyba każdej dostępnej na rynku biblioteki dźwięków (samemu interesując się tą tematyką, zacząłem zabawę w rozszyfrowywanie brzmień po usłyszeniu bardzo lubianego przez mnie MV-Boost na początku drugiego utworu, ale, Bóg mi świadkiem, byłem bez szans ;) ). Niemniej jednak słychać, że położono na Nostalgii wyraźny nacisk na silnie wyeksponowane, typowo collage’owe, ciepłe klawiszowe brzmienia. Słuchając płytę cały czas miałem wrażenie, jakoby te właśnie tła i solówki klawiszowe zwracały muzykę ku starym czasom, podczas gdy eksperymentalna warstwa rytmiczna pchała ten album w zupełnie inne rejony muzyczne. Efekt tego jest ciekawy, bo Nostalgia mieni się wieloma barwami i utwierdza mnie w tym, o czym wspomniałem na początku: że Satellite cały czas poszukuje, ale od niczego się nie odcina.

Realizacja techniczna płyty jest znakomita. O tym, że tak właśnie będzie, chyba nie można było mieć wątpliwości przed ukazaniem się Nostalgii, pamiętając, jak dobrze brzmiały poprzednie wydawnictwa grupy. Nieprawdopodobnie wręcz ciepły, „mięsisty” i przebogaty strumień dźwięków to znak rozpoznawczy Satellite i Nostalgia pod tym względem niczego nie zmienia. Należy dodać jednak, że miks albumu jest z gatunku tych, które niezwykle mocno eksponują klawisze i wszelkiego rodzaju muzyczne smaczki i przeszkadzajki. Ma to swoją cenę, jako że gdy robi się bardzo gęsto, sekcja rytmiczna zostaje trochę przyćmiona. Charakterystyczne dla Satellite mariaże rocka progresywnego z triphopem, czy muzyką elektroniczną predestynują muzykę zespołu do hipnotyzowania rytmem. Nostalgia natomiast nie hipnotyzuje (przynajmniej mnie), a to dziwne w obliczu pulsującego charakteru niektórych kompozycji i niesamowitej roboty, jaką na perkusji wykonuje Szadkowski. Płyta toczy się więc dosyć leniwie, czarując w wypadku większości utworów raczej klimatem, aniżeli rytmem. Może taki był po prostu zamysł twórców, w końcu to Nostalgia...

Bogactwo brzmienia na albumie wynika z bogactwa muzycznych tematów, które zaproponował zespół. Właściwie wszystkie kompozycje na Nostalgii to dosyć złożone utwory o długości 7-9 minut i w większości wypadków wypełnia je bardzo duża ilość różnorodnych pomysłów melodycznych i aranżacyjnych. Można by się przyczepić, że przez to niektóre kawałki są dosyć chaotycznie posklejane z różnych fragmentów (np. otwierający Every Desert Got Its Ocean), ale ów brak spójności w obrębie poszczególnych kompozycji niektórzy słuchacze pewnie uznają za jedną z większych zalet płyty, zwłaszcza że fakt ten wynika również z tego, iż Nostalgia to festiwal różnych muzycznych smaczków wplecionych w aranże. Dzieje się więc tutaj sporo. No i w końcu hasło „Bardziej zaskakująco” zobowiązuje. Niemniej jednak momentami sklejanie fragmentów butaprenem w jeden utwór rzuca się w uszy.

Misternie skomponowane utwory na nowej płycie Satellite można jednak odnotować choćby w postaci świetnego i niepokojącego Over Horizon. Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś z zespołu zaprzeczy, że utwór ten jest ukłonem w kierunku płyty Calling All Sations grupy Genesis, to nie uwierzę. Klimat rytmiczny rodem z kompozycji Congo, maniera wokalna Amiriana mocno w stylu Ray'a Wilsona i ogólny feeling utworu sprawiają, że podczas słuchania Over Horizon przed oczami zawsze staje mi obraz pokoju, w którym obecnie siedzę, w wersji sprzed nieco ponad dziesięciu lat, kiedy to pewnego pięknego wieczora dane mi tu było oglądać transmisję koncertu Genesis na TVN-ie. 

Innym moim faworytem z Nostalgii jest druga na płycie kompozycja Repaint The Sky, akurat jedna z tych najmniej spójnych, lecz znów odznaczająca się bardzo dobrą dramaturgią, jak również aurą tajemnicy, którą wydaje się być przesiąknięty utwór. Na uwagę zasługuje także ładna ballada Afraid of What We Say, a zwłaszcza jej rewelacyjna partia instrumentalna, gdzie wspaniale połączono łagodne klawiszowe pejzaże z rytmiką rodem z copacabany. 

Nie ma na Nostalgii kompozycji, które jednoznacznie uznałbym za nieudane, ale to dlatego, że płyta przez całe 57 minut trwania broni się wspaniałą realizacją, smaczkami, klimatem i brzmieniem. Niemniej jednak nie ukrywam, że warstwa melodyczna płyty, jak również jakość wielu proponowanych harmonii jest generalnie średnia. Wielokrotnie podczas przygody z Nostalgią łapałem się na tym, że od chwili nie zwracam zupełnie uwagi na melodię, którą wyśpiewuje Robert Amirian, lecz koncentruję się na bogactwie tła. A muszę dodać, iż jestem fanem jego wokalu i lubię jego charakterystyczny głos. Problem w tym, że wiele tematów na Nostalgii, które ma do zaśpiewania Amirian, jest nijakich, a struktur akordowych, które stworzyli muzycy, strasznie, ale to strasznie przewidywalnych. Płyta zaskakuje na skutek ich niekonwencjonalnych rotacji, zmian tempa, ciekawych rozwiązań brzmieniowych. Jednakże gdy wziąć po uwagę melodykę samą w sobie, to niestety Nostalgia jest dla mnie dużym rozczarowaniem. Szczęśliwie płyta lśni dzięki czemu innemu i to właśnie te, wymienione wcześniej elementy zdecydowanie ratują to napakowane świetnymi pomysłami aranżacyjnymi, czarujące atmosferą, ale pozbawione ikry jeśli chodzi o melodie, wydawnictwo. 

Podsumowując, po przygodzie z Nostalgią mam uczucie doświadczenia z pogranicza schizofrenicznego. Bowiem z jednej strony to album faktycznie zaskakujący, z drugiej zaś jeśli chodzi o melodie przewidywalny tak jak to, że w kolejnym odcinku „Mody na sukces” ktoś kogoś zdradzi. Niemniej jednak, niezła płyta.
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!