Czy też miewacie odruch głębokiego zniechęcenia, gdy wkładacie dopiero co rozpakowaną płytę do odtwarzacza i na jego wyświetlaczu ukazuje się czas trwania płyty: 80 minut?
To właśnie uczucie ogarnęło mnie, gdy zaczynałem poznawać najnowszy album niemieckiej grupy Martigan. Historię tego pochodzącego z okolic Kolonii zespołu opisałem przy okazji omawiania poprzedniej płyty, „Man Of The Moment” (2003). Dziś powiem tylko, że zespół działa od 1994 roku w dość stabilnym składzie (Kai Marckwordt – v,g, Oliver Rebhan - k, Alex Bisch - dr, Bjorn Bisch - g oraz Peter Kindler - bg. Ten ostatni opuścił jednak grupę tuż po nagraniu nowej płyty), a „Vision” jest już w sumie piątym krążkiem w dyskografii Martigan.
Na swoim najnowszym albumie zespół potwierdza, że ukochał sobie neoprogresywną stylistykę. Ba, stał się w tym gatunku prawdziwym mistrzem, bowiem album „Vision” jest tak dobry, że może niemal uchodzić za prawdziwe arcydzieło tego, tak często krytykowanego, stylu. Są tacy, co z upodobaniem godnym większej sprawy wieszają na tym gatunku psy. Ale jednak jeżeli ktoś ukochał sobie klimaty znane w wydanych w latach 80. wczesnych płyt grup Marillion, IQ, Aragon czy Chandelier, niechaj szybciutko zaopatrzy się w to wydawnictwo. Martigan brzmi jak spadkobierca w linii prostej klasycznego brzmienia tych wykonawców. Szczególnie blisko mu do innej, nieistniejącej już niestety i swego czasu tak bardzo popularnej w naszym kraju, niemieckiej formacji Chandelier. Głównym powodem, dla którego tak się dzieje jest charakterystyczny, lekko nosowy głos Marckwordta, który brzmi wręcz bliźniaczo podobnie do śpiewającego w Chandelier Martina Edena. Ale nie tylko barwa głosu jest platformą zbliżającą oba zespoły. Brzmienie muzyki, którą słyszymy na płycie „Vision”, doskonale wpisuje się w ten klimat, który panował na wydawanych kilkanaście lat temu wszystkich płytach Chandeliera.
Jak już wspomniałem, album „Vision” jest bardzo długi. Ale to, co początkowo wydawało mi się jego wadą, po kilku przesłuchaniach okazało się zaletą. Doszło nawet do tego, już po wysłuchaniu osiemdziesięciu minut muzyki wypełniającej to wydawnictwo, że zaczynałem żałować, iż „Vision” jest taki… krótki. Bo zawiera on naprawdę bardzo solidną, świetnie skomponowaną i doskonale zagraną muzykę. A już zakończenie ostatniej na płycie kompozycji, „The Contract”, przysparza tak przyjemnych dreszczy, że ostatnią rzeczą, której by się chciało jest to, by album akurat teraz się kończył. Chciałoby się go słuchać, słuchać i słuchać…
Na płycie „Vision” znajdujemy osiem kompozycji. Nie ma sensu rozpisywać się o każdej z nich z osobna, ale powiem tylko, że są wśród nich dwie długie, ponad 20-minutowe suity umieszczone na samym początku („Boatman’s Vision”) i końcu („The Contract”) albumu. Jest też dziesięciominutowa fantastyczna kompozycja „Red & Green”. Już tylko te trzy utwory wystarczyłyby na jeden pełnowymiarowy doskonały album. Ale na „Vision” mamy coś jeszcze. Mamy jeszcze kilka średniej (6-7 minut) długości udanych utworów oraz dwie miniaturki, które pełnią rolę łączników, a właściwie klasycznych interludiów. Warto wiedzieć, że wszystkie utwory na płycie „Vision” łączą się ze sobą, swobodnie przechodzą jeden w drugi, przez co zespół osiągnął zamierzony efekt homogenicznej jedności stylistycznej i emitowania bardzo płynnego strumienia niezwykle melodyjnej muzyki. Bo czego, jak czego, ale melodyjności na nowej płycie grupy Martigan nie brakuje. Nie brakuje też niezwykle pięknych solowych partii gitar i klawiszy. A wokalne linie melodyczne ocierają się o prawdziwe mistrzostwo świata. Kai Marckwordt wykonał naprawdę świetną robotę. Niekiedy (jak w „Craze This Town”) śpiewa on w duecie z Alexem Bischem, niekiedy (jak w „Boatman’s Vision”) posługuje się on melorecytacją i prowadzi wokalny dialog z dziecięcym głosem Floriana Sauppa. Ale w zdecydowanej większości samodzielnie prowadzi on ścieżki wokalne i czyni to po prostu rewelacyjnie. Niektóre refreny (jak we wspomnianym już 20-minutowym „Boatman’s Vision”) są po prostu zniewalające i błyskawicznie zapadają w pamięć.
W efekcie otrzymujemy bardzo solidny neoprogresywny album, który, pomimo długich utworów, zawiera niesamowicie przystępną muzykę. Udana to płyta. Jej urok docenią wszyscy miłośnicy czysto neoprogresywnych brzmień.