Na reaktywację Pink Floyd i nowe nagrania tego zespołu nie ma już co liczyć. Zamiast tego proponuję przygaszenie świateł w pokoju, zapalenie świec, wygodne usadowienie się w fotelu ze szklaneczką ulubionego płynu w ręku i poddanie się magicznym dźwiękom z płyty „Terra Nocturne” firmowanej przez Lynna Stokesa i jego Sol Surferów. Być może nazwiecie tę muzykę jedynie namiastką pinkfloydowskiej stylistyki, lecz – proszę mi wierzyć – nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałem płytę utrzymaną w klimacie tak bliskim produkcjom spod znaku Gilmoura, Watersa i spółki.
Lynn Stokes to gitarzysta pochodzący z Teksasu. Przed rokiem założył grupę Sol Surfers (tworzą ją: Roland St.John Perez (k), Mike Orbelo (bg), Kevin Cooley (dr), Dean Evans (fl) oraz Jerry Savoy (sax)), z którą niedawno wydał debiutancką płytę zatytułowaną „Terra Nocturne”. Płytę przesiąkniętą atmosferą znaną z płyt Pink Floyd, a szczególnie z dojrzałych, spokojnych kompozycji tego zespołu, z mocno wyeksponowanymi partiami syntezatorów i saksofonów. Cała płyta ma bardzo spokojny, nieomal oniryczny klimat, który opiera się na niespotykanej wręcz mocy czterech najważniejszych kompozycji na płycie. Pierwsza z nich to otwierające całość nagranie „Sacred Moon’s Light”. Od pierwszych dźwięków nie mamy żadnych wątpliwości; to niezwykle nastrojowe nagranie z „kołyszącymi się” partiami saksofonu oraz „leniwym”, spokojnym śpiewem Stokesa idealnie wprowadza nas w pinkfloydowski klimat płyty. Oznaczona indeksem 3 ballada „Where Have You Gone” potęguje ten nastrój jeszcze bardziej. Niezwykle urokliwe interakcje akustycznych gitar i fortepianu powodują, że nie sposób się nie rozmarzyć i nie odpłynąć wraz z magicznie cudownymi dźwiękami tego utworu. Ale i tak dwie kolejne, najlepsze na płycie kompozycje – „Let Go” i najdłuższy (12 i pół minuty) „American Dream” – jeszcze bardziej unoszą nas w pinkfloydowską otchłań dźwięków. Spokój, dostojność, zrelaksowany charakter, a przy tym niesamowity klimat tych kompozycji wydają się być naturalnym przedłużeniem produkcji spod znaku Pink Floyd, tak z okolic płyt „Dark Side Of The Moon” i „Wish You Were Here”. Dojrzały i spokojny nastrój tych utworów mocno przypomina – oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji – monumentalne muzyczne dzieła Floydów sprzed 35 lat.
Płytę „Terra Nocturne” uzupełnia kilka innych, krótszych i przeważnie instrumentalnych utworów. Nie są one typowymi „wypełniaczami” i swoją konstrukcją starają się nawiązać do niektórych nagrań, które – jak na przykład „On The Run” na „Ciemnej Stronie Księżyca” – decydowały o naturalnym rozwoju muzycznych wypadków na pamiętnych płytach Pink Floyd, ale na omawianym przeze mnie albumie nie odbywa się to w sposób równie płynny i komplementarny. Stanowią one jedynie tło dla wspomnianych już przeze mnie czterech najważniejszych i najpiękniejszych kompozycji na płycie. Niemniej jednak, charakterystyczny duch twórczości Davida Gilmoura i spółki przez cały czas unosi się na „Terra Nocturne” w powietrzu. Niektóre rozwiązania melodycznie i stylistycznie są bardzo bliskie (zdaję sobie sprawę, że dla niektórych słuchaczy mogą one okazać się zbyt bliskie) temu, co wszyscy tak bardzo kochamy w muzyce najpopularniejszego zespołu z kręgu progresywnego rocka. Te podobieństwa nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie. Gdy pozbędzie się niepotrzebnych uprzedzeń, gwarancja satysfakcji przy słuchaniu płyty „Terra Nocturne” jest zapewniona.
Nie traktujmy Lynna Stokesa i jego Słonecznych Surferów jako zwykłych naśladowców. Podejdźmy do proponowanej przez nich muzyki, jak do naturalnego przedłużenia dokonań Pink Floyd. To, że na płycie „Terra Nocturne” z powodzeniem udało im się nawiązać do twórczości tej grupy, bardzo dobrze świadczy o naszych bohaterach. Lynn Stokes i Sol Surfers to utalentowani spadkobiercy, a nie bezmyślni naśladowcy. Gorąco polecam ich pierwsze, tak bardzo pinkfloydowskie dzieło. Nie pytajcie mnie tylko, gdzie zdobyć tę płytę. Nie będzie to łatwe, bo nie znajdziecie jej w sklepie za rogiem. Proponuję bezpośredni kontakt z Lynnem