Metus - Beauty

Artur Chachlowski

ImageW materiałach informacyjnych towarzyszących płycie „Beauty” można przeczytać, że na nowym krążku Metusa mamy do czynienia z nowym zaskakującym obliczem projektu Marka Juzy. Fakt, okładka zamiast w czerni utrzymana jest w pastelowych kolorach. Drugi fakt jest taki, że tym razem śpiewającemu i grającemu na syntezatorach liderowi projektu w charakterze gości towarzyszy liczne, jak nigdy, grono współpracowników: Grzegorz Bauer (dr), Krzysztof Wyrwa (bg), Piotr Bylica (wiolonczela), Krzysztof Lepiarczyk (k) i Marcin Kruczek (g). Dwaj ostatni występowali już na poprzednich płytach Metusa, lecz po raz pierwszy aż tak rozbudowana sekcja instrumentalistów nadała muzyce, którą słyszymy na płycie „Beauty”, znacznie więcej przestrzeni niż na poprzednich płytach. Choć klimat pozostał ten sam. Mroczny, melancholijny, niemal żałobny. I w tym sensie nic w muzyce Metusa się nie zmieniło. Nadal podąża on konsekwentnie drogą obraną na debiutanckiej płycie „Vale Of Tears” (2007). Nowością w stosunku do utworów znanych z płytowej trylogii Metusa jest umieszczenie w programie „Beauty” trwającej aż 13 minut suity „Save The Unknown”, która w pełnym epickiego, lecz wciąż mrocznego, gotyckiego rozmachu stylu zamyka to wydawnictwo. I czyni to w sposób zgoła perfekcyjny. Tak długie formy muzyczne Metus omijał do tej pory z daleka, ale sądząc po jakości tego utworu, kto wie czy nie jest to kierunek, w którym powinien on podążyć w przyszłości.

Poza suitą „Save The Unknown” płytę wypełnia dziewięć utworów o średnim czasie trwania wynoszącym około 4-5 minut. Dodajmy, utworów równych, utrzymanych w podobnym stylu, zaśpiewanych niskim głosem a’la Andrew Eldritch. Tu i ówdzie odezwie się charakterystyczny dźwięk sześciostrunowego basu, od czasu zachwycą wstawki zagrane na gitarze akustycznej, tak bardzo skontrastowane z ciężkimi, gotyckimi riffami, które zdecydowanie królują na tym albumie. Wszystko to osadzone jest w rytmicznej atmosferze pulsującego basu i mocnych, wyrazistych bębnów. A nad wszystkim unoszą się melancholijne dźwięki wiolonczel. Brawo za pomysł. Brawo za wykonanie. Brzmienie tego instrumentu bardzo podoba mi się na tym albumie. I chwilami nadaje muzyce Metusa całkowicie nowego wymiaru.

Przyznam szczerze, że nie jest to muzyka, która swoim klimatem sławiłaby pierwsze dni budzącej się do życia wiosny, która wreszcie pokazała nam swoje ciepłe i pogodne oblicze. O fascynacji przyrodą, o miłości do planety Ziemi, o pięknie boskiego tworzenia oraz o pragnieniu życia wiecznego traktują śpiewane przez Metusa angielskie teksty poszczególnych utworów. Ale w trakcie słuchania muzyki z płyty „Beauty” zamiast zielonych pól i błękitnego nieba widziałem oczami wyobraźni mroczne sale oświetlone blaskiem tlących się świec i wypełnione tajemniczymi postaciami niczym z filmowego dreszczowca. Nastrój grozy, napięcia i ponurej tajemnicy panuje na tej płycie od pierwszego do ostatniego dźwięku. Taka to płyta. Przejmująca, prowokująca do myślenia i dzięki intensywności swojego ogromnego ładunku emocjonalnego nie dająca słuchaczowi ani momentu wytchnienia.

www.lynxmusic.pl

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!