Maze Of Time - Lullaby For Heroes

Robert "Morfina" Węgrzyn

ImageI oto przed nami szwedzka ekipa z Maze Of Time. No i cóż, że ze Szwecji – proszę szybko powtórzyć 5 – krotnie; ot, szybka lekcja dykcji za nami… Skandynawskie rejony przyzwyczajają nas do dostarczania ciekawych produkcji muzycznych spod znaku rocka progresywnego czy bardziej ekstremalnego metalu. Wydawcą tego, jak i poprzedniego albumu zespołu jest holenderska firma Art Performance Production z Amsterdamu.

„Lullaby Of Heroes” to kolejny album grupy pod dowództwem gitarzysty, kompozytora, tekściarza oraz wokalisty (drugi głos na płytce) w jednej osobie - Roberta I Edmana. I co tym razem Szwedzi przygotowali…? Na początek: ponad dwuminutowe intro „Heroes”. Jest śpiew ptaków, lot muszek i nawet szybka bryka gdzieś przemyka, by zaraz potem usłyszeć delikatne dzwoneczki…, jak na kołysankę czy drzemkę bohatera dość frywolna koncepcja snu, a czas biegnie, tik – tak, tik – tak. Taki wstęp zdecydowanie nawiązuje do okładki albumu zespołu, śpiący rycerz, pewnie i bohater, pamiętnik w dłoni, a w oddali dzikiej paszczy lasu widnieją oczy mroku i zaczarowana nowoczesna „fabryka” - oto okładka Maze’ów.

Po intrze rozpoczyna się właściwa część płyty: numer pierwszy, zresztą tytułowy; „Lullaby Of Heroes”, jak dla mnie to zdecydowany faworyt całości, blisko 7 minut grania. Utwór rozpoczynają melodyjne gitarki, od około 50 sekundy rozpoczyna się gitarowe riffowe granie, chyba najcięższe pośród wszystkich innych utworów (a przepraszam, jeszcze numer 5 – „Chemical Sleep”), są klawisze, jest bas, wszystko się zgadza, nagle zwalnia, uspokaja się temat i zaczyna śpiewać wokalista… No właśnie, facet potrafi i ma możliwości, to wyrafinowany „stary wiarus”, który wie, co i jak, wokal głęboki, poruszający, dźwięczna barwa, fajnie współgra z głosami kolegów. Około czwartej minuty wzmacnia się, jakby z wyrzutem… Jednak mnie osobiście coś w nim brakuje, zapewne tzw. „jaja” – czadu. Końcówka utworu to zabawa pomiędzy gitarką, a klawiszami, które sprytnie przeplatają się wzajemnie…

Co do brzmienia całości, to słychać ewidentnie lata 70-te, fascynacje grupą Yes czy momentami gdzieś tam Czarny Sabbath się przeplata. Numer 3 - „Station To Station” (9 minut… uhh) - nic porywającego, utwór przeznaczony do odpoczynku, wokalnie jest usypiająco, motywy ciągle się powtarzają, utwór rozkręca się po szóstej minucie, ale... tylko na chwilę, bo już przy siódmej opada, to nieustanna gra wstępna. Kolejny: „Playgrouds” -osobiście uważam, że jest w nim za mało ekspresji, trąci monotonią… Panowie wiekowo doświadczeni, jednak z całym szacunkiem, mamy już 21 wiek… Rozumiem, to przebój dla starszego pokolenia, ale gdzie fajerwerki... i ile ten bohater może spać…?

„Chemical Sleep”. Muzycy prezentują swój kunszt artystyczny, trochę zabawy instrumentalnej do czasu, gdy nie wchodzi wokal, bo wówczas wszystko zwalnia, tworzy się specyficzny klimacik, po czym wchodzi wzniosły refren, aranżacyjnie jest bardzo dobrze...

Album tematycznie, koncepcyjnie jest jak najbardziej spójny, są smaczki tu i tam, solóweczki bardzo przestrzenne, miłe dla ucha, tu i ówdzie hamondowskie klawisze, ot, art rockowa koncepcja albumu z delikatnie zaznaczonymi elementami progresu. Jeżeli chodzi o długość numerów, panowie gustują się w suitach. Na 8 utworów znajdujących się na płycie, mamy 7,8,9,10 i 17 (!!!) minutowe kompozycje. Czasem trochę się dłużą. Ogólnie oceniam produkcję za całkiem przyjemną, warsztat muzyczny, techniczny jest jak najbardziej OK, ale kompozycje raczej bez wielkich uniesień i niepohamowanych emocji, wzruszeń.

To znaczy, jest sobie muza Maze Of Time, dźwięki płyną spokojnym nurtem, wiaterek wieje w żagle, rycerz śpi twardym snem… Taki jest charakter i obraz muzyki Szwedów. Może takie też było założenie, jednak jak dla mnie muzyka w całości musi i powinna być czymś więcej niż tylko kompozycjami miłymi dla uszu…

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok