Wystarczy spojrzeć na nazwę zespołu i od razu wszystko wiadomo. Tak, skojarzenia są jednoznaczne i o to chyba chodziło młodym Brytyjczykom, gdy główkowali się nad nazwą dla swojej kapeli. Fascynacja dokonaniami zespołu Rogera Watersa i spółki dobywa się z każdego dźwięku słyszalnego na albumie „Hope”. Warto jednak podkreślić, że w przypadku grupy Think Floyd nie mamy do czynienia z jednym z coraz bardziej popularnych cover bandów, czyli zespołów specjalizujących się w wiernym odtwarzaniu klasycznego repertuaru słynnych gwiazd rocka. Niemniej płyta „Hope” pełna jest oczywistych nawiązań do twórczości Pink Floyd, ale nie ma tu mowy o żadnych kaleczących uszy zapożyczeniach. Nie ma tu cytatów, czy ściągania „na żywca” z dokonań Watersa i Gilmoura. Jest za to ten sam klimat, ta sama atmosfera, podobny nastrój, duch i styl oraz pomysły kompozytorskie, jak na legendarnych już dzisiaj płytach Pink Floyd. W utworach „Waiting For Inspiration”, „Hope”, czy „Home Again” słyszymy ewidentne echa „Ciemnej strony księżyca”, „Wish You Were Here”, czy „The Wall”. Think Floyd to pięciu niezwykle uzdolnionych muzyków (Tony Red – v,b, Brian Duell – k, Wiggy Whisker – dr i Lorrain Delvino – v), którzy chyba tylko niewystarczającej promocji zawdzięczają brak należnej ich zespołowi, przynajmniej w pewnych kręgach, popularności. Klasą dorównują na przykład tak bardzo lubianemu niemieckiemu RPWL, lecz życie uszy nas, że w dzisiejszym świecie gwarancją sukcesu staje się już nie tylko sam talent, ale i mocne wsparcie marketingowe.
Think Floyd - Hope
, Artur Chachlowski