Time And Tide - The Water's Edge

Artur Chachlowski

ImageFraza “time and tide” w języku angielskim oznacza nieustanną transformację. Historia tej pochodzącej z Bostonu grupy jest również obrazem licznych zmian i przeobrażeń. Rozpoczęli w połowie lat 90 pod zupełnie innym szyldem. Nazwą „Season’s End” chcieli zademonstrować całemu muzycznemu światu swe marillionowskie inspiracje. Wydali kilka taśm demo, na których łatwo dostrzegalny był stały postęp w muzycznych umiejętnościach zespołu. Teraz, już jako Time And Tide w czteroosobowym składzie (Scott Bedard – g,v, Sean Blair –bg, Steve O’Donnell – k oraz prawdopodobnie nasz rodak o swojsko brzmiącym nazwisku Stephen Glowacki – dr) zadebiutowali wreszcie albumem „The Water’s Edge. Album ten to fascynująca i długa muzyczna podróż, która zabiera słuchacza w malowniczą krainę neoprogresywnego rocka. W muzyce zespołu nie słychać obecnie ewidentnych nawiązań do twórczości Marillion, raczej muzyczne skojarzenia biegną w stronę dokonań formacji Everon, tyle, że z mocniej wyeksponowanymi partiami gitar. Scott Bedard obdarzony jest charakterystycznym metalowym głosem, co z pewnością ucieszy miłośników prog metalu. Płytę rozpoczyna trzynastominutowa kompozycja „Wasteland”, a zamyka ponad półgodzinna megasuita „Pilot”. Rozpoczyna się ona odgłosem wiosłowania, jakby żywcem wyjętym z albumu „A Momentary Lapse Of Reason”. Ale potem muzyka podąża już w inne, niekonieczne floydowskie klimaty. Pomiędzy tymi dwoma długimi nagraniami znajduje się kilka krótszych, acz bardzo zgrabnych utworów. W sumie „The Water’s Edge” jest bardzo dobrym i solidnym albumem, być może bez zbędnych fajerwerków, ale z pewnością może przypaść do gustu wszystkim miłośnikom pompatycznego neoprogresywnego brzmienia.
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Zespół Focus powraca do Polski z trasą Hocus Pocus Tour 2024 Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!