Pod pseudonimem Macromarco ukrywa się włoski muzyk Marco Grieco. Prawdziwy człowiek-orkiestra. Na swojej płycie „Il Pianeta Degli Uomini Liberi” gra na wszystkich instrumentach (gitary elektryczne i akustyczne, syntezatory, organy Hammonda, saksofon, cymbały, harmonijka, bas, harfa, instrumenty perkusyjne), a także wykonuje wszystkie główne partie wokalne. Wspomaga go jedynie, jako dodatkowy wokal, obdarzona ciekawym głosem Alfira Scorza.
Marco Grieco zadebiutował kilka lat temu, jako autor musicalu „Odissea” opartego na epopei Homera. Płyta „Il Pianeta Degli Uomini Liberi” („Świat wolnych ludzi”) jest jego rockowym debiutem z prawdziwego zdarzenia. Dodajmy, debiutem wręcz imponującym. Nie sposób dostrzec, że to dzieło zaledwie jednego człowieka. Muzyka, którą słyszymy na tym albumie brzmi tak wszechstronnie, wielowarstwowo i przekonywująco, że wydaje się, że wykonuje ją nie jeden, nie pięciu, ale kilkudziesięciu ludzi. Prawdziwa rockowa orkiestra. Bo „Il Pianeta Degli Uomini Liberi” to album o prawdziwie symfonicznym rozmachu. Utrzymany na bardzo wysokim poziomie. Nawiązujący swym stylem do najlepszych tradycji włoskiego progresywnego rocka lat 70.
Bardzo podoba mi się ta płyta. Przykuwa ona uwagę odbiorcy od swojej pierwszej do ostatniej minuty. Cechuje się dużą różnorodnością, choć podkreślmy to z naciskiem raz jeszcze, zakorzeniona jest mocno w progresywnym stylu tradycyjnej włoskiej szkoły tego gatunku. Ale nie brakuje też na niej bardziej współczesnych elementów stylistycznych. W trakcie jej słuchania ani przez moment nie mamy wątpliwości, że nagrana została w Italii, i to wcale nie dlatego, że Grieco wykonuje swoje utwory w swoim ojczystym języku. Jest po porostu w tych dźwiękach coś tak typowego dla włoskiego rocka, a że zagrane są one przez Macromarco w zgoła rewelacyjny sposób, to nie pozostaje nic innego, jak tylko się zachwycać, zachwycać, zachwycać...
Płyta rozpoczyna się od „kinowego” wstępu pod tytułem „Temporale” („Burza”). To kilkadziesiąt sekund ambientowych dźwięków z subtelną narracją zamiast śpiewu i zaraz potem rozpoczyna się pierwszy właściwy utwór na tym albumie, „Via Col Vento” („Przeminęło z wiatrem”). To udane rozpoczęcie płyty, z dźwiękami telefonów w tle, fragmentami rozmów i bardzo podniosłym tematem przewodnim, który błyskawicznie zapada w pamięć. Potem mamy rozmarzony, bardzo spokojny utwór (jego klimat przypomina mi pinkfloydowskie „Us And Them”) „Vado Lontano” („Odchodzę”). To wspaniała ballada, dzięki której wiemy już na pewno, że po pierwsze płyta „Il Pianeta Degli Uomini Liberi” to bardzo dobry album, a po drugie, że panująca na nim atmosfera zmieniać się będzie jak w kalejdoskopie. I tak faktycznie jest. Kolejny utwór „Zapping”, opowiadający o samotności w pustym hotelowym pokoju, to kolejna zmiana klimatu. Jest sennie, ale niepokojąco. Niemal nerwowo. Z tego nastroju wyrywa nas bardzo dynamiczny, rozśpiewany dziesiątkami gardeł (przypominam, że na płycie śpiewa tylko dwoje ludzi) utwór tytułowy z bardzo melodyjnym refrenem. A zaraz po nim kolejna zmiana. Macromarco porywa nas w rejony klasycznego Genesis. Połączone ze sobą tematy „Five On The Fire” oraz „Ancora Sul Fuoco?” („Wciąż ogień w nas?”) jako żywo nawiązują do pamiętnej kompozycji „Firth Of Fifth”. Też mamy najpierw dynamiczne fortepianowe otwarcie (to „Five On The Fire”) oraz bardzo epicką drugą część z fenomenalnym gitarowym solo (OK, nie tak fenomenalnym jak to hackettowskie), od którego aż ciarki przechodzą po plecach (to „Ancora Sul Fuoco?”). Progresywny rock najwyższej próby. Palce lizać. A ręce same składają się do oklasków.
Druga część płyty też jest udana. Być może odrobinę mniej wyrazista niż pierwsze pół godziny tego albumu, ale nie ma mowy o jakimkolwiek obniżaniu lotów. Macromarco gra i śpiewa w sposób wręcz zniewalający. Weźmy taki utwór, jak „Rispondimi” („Odpowiedz”). Pozornie może wydawać się on romantyczną piosenką skierowaną do ukochanej kobiety, lecz w istocie to głębsza rozprawa na temat sztuki w ogóle, a muzyki w szczególności. Muzyki inspirowanej jak w dawnych czasach przez dobre muzy. W tej części płyty zwracają na siebie uwagę dwie ballady: „Falena” („Ćma”) oraz „L’uomo Invisible” („Niewidzialny człowiek”). O ile ta pierwsza nawiązuje troszeczkę do twórczości Zucchero, to w drugiej pojawiają się już głębsze rockowe akcenty. Klimat a’la Genesis powraca w nagraniu „La Mia Isola” („Moja Wyspa”), który przypomina mi do pewnego stopnia „It” zamykające słynnego „Baranka”. Na koniec płyty mamy jeszcze powrót w rejony ambient: słyszymy piękną, wyciszoną pieśń „Vagito” („Skowyt”), która uspokaja nastrój i stanowi miłe zwieńczenie programu wypełniającego tą płytę.
Bardzo udany to album. Jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza płyta włoskiego artysty, jaka dotarła do moich rąk w nowym stuleciu. Przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, efektownie wykonana, w zadziwiający sposób przykuwająca uwagę słuchacza i zniewalająca szeroką paletą różnorakich nastrojów. Pełna magicznych prog rockowych „sztuczek”, które swą genezę czerpią z najlepszych dokonań włoskich grup progresywnych sprzed kilku dekad. Nie ukrywam, że jestem pod ogromnym wrażeniem talentu Marco Grieco oraz jego wspaniałej muzyki. Polecam. I z niecierpliwością czekam na następne dzieła tego artysty. Wiem, że pracuje już nad kolejnym ambitnym przedsięwzięciem, które będzie nosić tytuł „Babel”.
P.S. Gdzie kupić płytę „Il Pianeta Degli Uomini Liberi”? Nie mam pojęcia czy któremuś z polskich dystrybutorów przyszło do głowy ściągnąć ten album do Polski. Jeśli jeszcze nie, to wielkie niedopatrzenie. Póki co, polecam internetowy sklep włoskiej firmy dystrybucyjnej BTF ( www.btf.it )