Inside by Plotnicky. Pod tym nietypowym szyldem kryje się solowe przedsięwzięcie lidera grupy Crystal Lake, która niedawno zadebiutowała albumem „Safe” O ile macierzysta formacja Adama Płotnickiego wpisuje się w szeroko rozumianą definicję progresywnego rocka, to „Inside by Plotnicky” jest wyprawą w zupełnie inne rejony, przepełnione elektroniką i typową dla lat 80. mieszanką rytmów techno, elektro-pop, a nawet trans. Najwyraźniej Adam na swoim solowym krążku dał upust swoim muzycznym fascynacjom spod znaku dokonań grupy Depeche Mode. Tak, zespół Dave’a Gahana wydaje się być muzycznym drogowskazem dla poczynań Adama, który skomponował, zaśpiewał i zagrał na syntezatorach dwanaście utworów wypełniających to wydawnictwo (autorem jednego z nich, „All For Love”, jest gitarzysta Krzysztof Rubczak). Na płycie wspomagali go Andrzej Neumann na basie, Karol Szolz na gitarach oraz Tom Horn na perkusji (?), a właściwie na komputerze programującym automat perkusyjny, bo żywej perkusji na tym krążku raczej nie słyszałem. Ale to, że przez cały czas na płycie dudni elektroniczne urządzenie nabijające rytm wcale nie przeszkadza. Wszak charakterystyczny, syntetyczny beat jest wyróżnikiem stylu, w który wpisują się solowe produkcje Płotnickiego.
„Inside by Plotnicky” nie jest albumem, który rzuci Czytelników naszego portalu na kolana. Wszak od tradycyjnie rozumianego pojęcia „rock progresywny” dzielą go lata świetlne. Ale z drugiej strony, nie sposób odmówić tej muzyce swoistego uroku, którym przez ponad trzy kwadranse czaruje słuchacza. To produkcja utrzymana na naprawdę wysokim poziomie. W swojej kategorii oczywiście. Polacy nie gęsi i swój język mają… - wypadałoby zacytować Mikołaja Reja, bo choć Płotnicki wykonuje swoje piosenki w języku angielskim (jedyny wyjątek to dołożona na końcu płyty polskojęzyczna wersja utworu „Architecture”), to jakość jego produkcji ani trochę nie ustępuje elektroniczno – transowym dźwiękom, które zalewały światowe listy przebojów jakieś 20-25 lat temu.
Pomysł na taką akurat stylistykę swojego projektu wziął się z fascynacji Adama muzyką elektroniczną taką, jaką swego czasu uprawiali mistrzowie gatunku pokroju Tangerine Dream, Kraftwerk, Depeche Mode, OMD czy Erasure. Mimo, że muzyka Płotnickiego ma liczne paralele do lat 80., to posiada też w sobie ogromne pokłady nowej energii i wcale nie jest ona kalką dokonań wymienionych wyżej wykonawców. Płotnicki próbuje ukazać tamte brzmienia i klimaty we współczesnych aranżacjach połączoną z symbiozą instrumentów syntetycznych z żywymi dźwiękami instrumentów akustycznych. Autor podejmuje się też rzeczy nieczęsto spotykanej (a już na pewno nie na rodzimej scenie muzycznej), a mianowicie łączenia ze sobą tak odległych stylów, jak synth popu z rockiem. I wiecie co? Nie czuję się ekspertem, ale… udaje się. Nie jestem też fanem tej szczególnej stylistyki, jednak chylę czoła przed produkcjami Adama. Płyty „Inside by Plotnicky” słucha się, nawet nie będąc miłośnikiem elektronicznych brzmień a’la lata 80., z dużą dozą przyjemności. Pretty good job, Mr. Plotnicky!