Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekałem na ten album. Reklamowany był on poprzez czynne uczestnictwo w tym projekcie Yogi Langa. Tu i ówdzie pojawiły się nawet „przecieki”, że nowy album Eureki będzie w pewnym stopniu solowym przedsięwzięciem lidera RPWL. A tu nic z tych rzeczy…
Czym zatem jest Eureka? Pod tym szyldem kryje się projekt założony w 1997 roku przez mieszkającego w Hamburgu multiinstrumentalistę Franka Bosserta. Na swoich dotychczasowych płytach grał instrumentalne utwory zazwyczaj przepełnione duchem world music, muzyki celtyckiej oraz ambient. Z płyty na płytę rozrastała się ekipa muzyków towarzyszących Bossertowi w zespole i, już po wydaniu w 2002 roku drugiego albumu, Eureka była w stanie wyruszyć w trasę koncertową. Podobno trzeci krążek projektu, „The Compass Rose” (2005), był dość ciepło przyjęty w niemieckich mediach sympatyzujących z progresywnym rockiem. Piszę „podobno”, gdyż dopiero zapowiedzi premiery najnowszego dzieła Eureki, reklamowanego poprzez udział w tym przedsięwzięciu Yogiego Langa właśnie, a także fakt, że ukazało się ono nakładem renomowanej firmy InsideOut Records, po raz pierwszy zwróciły moją uwagę na ten zespół.
No właśnie, czy Eureka to zespół? Precyzyjniej byłoby powiedzieć, że to skupiona wokół Franka Bosserta gromadka muzyków gościnnie wykonująca swoje partie w poszczególnych utworach. Bowiem to właśnie Bossert jest jedynym kompozytorem muzyki, którą słyszymy na płycie „Shackleton’s Voyage”, to on gra na (prawie) wszystkich instrumentach. I to on za pomocą tej płyty przedstawia swoją muzyczną wizję, która dość mocno odbiega od tego, co zwykło się nazywać progresywnym rockiem. Muzyka Eureki, którą słyszymy na „Shackleton’s Voyage” to głównie instrumentalne dźwięki, owszem, układające się w zgrabne melodie, ale w przeważającej mierze pełnią one muzycznej oprawy.
Rangę tego albumu podnoszą dwa fakty: lista zaproszonych gości, którzy wspomagają Bosserta oraz ciekawy koncept, o którym opowiada płyta. A więc po kolei…
„Shackleton’s Voyage” to muzyczna opowieść o mającej miejsce w 1914 roku ekspedycji ratunkowej, która pod wodzą brytyjskiego podróżnika i badacza Antarktydy, Sir Shackletona, wyruszyła na pomoc 28 rozbitkom statku „Endurance”, którzy po zderzeniu z górą lodową dryfowali w zimnych otchłaniach oceanu. Wyprawa zakończyła się sukcesem, wszyscy zostali uratowani, a Shackleton stał się prawdziwym bohaterem i przeszedł do historii, jako największy, obok Roalda Amundsena i Roberta Scotta, badacz Antarktydy.
Frank Bossert wziął się za ilustrację tej pełnej przygód historii i zaprosił do udziału w nagraniach kilka znamienitych postaci. W utworze „Departure” solo na dudach wykonuje Troy Donockley (Iona, Magenta, Mostly Autumn), w dwóch utworach – „The Challenge” i „Going Home” – śpiewa znany niegdyś z grupy Yes, a ostatnio z Cirki:, Billy Sherwood, partie wokalną (bardzo ładną) w utworze „Will You Ever Return?” wykonuje niejaka Kalema, narracji w trzech fragmentach płyty podjął się brytyjski aktor Ian Dickinson (znamy go chociażby z roli w pamiętnym filmie Wima Wendersa „Person To Person”), a całość zmiksował oraz w jednym temacie, „Healing South”, popisał się solową partią na moogu Yogi Lang.
Warto zaznaczyć, że obecność na płycie „Shackleton’s Voyage” wymienionych wyżej gości nie wpływa w sposób znaczący na jakość i dramaturgię całego albumu. Ich udział być może nie jest w stu procentach epizodyczny, ale i tak przez większość płyty mamy do czynienia z instrumentalnymi muzycznymi tematami wykonywanymi solo przez Franka Bosserta. Nakładają się w nich przeróżne wpływy o dość rozległym odcieniu stylistycznym: muzyka elektroniczna spod znaku Vangelisa (zwracam uwagę na fragment zatytułowany „Icebound”) miesza się tu z typowo celtycką odmianą folku („Plenty Of Time”), partie gitarowe przypominają często produkcje spod znaku Mike’a Oldfielda, a śpiewane przez Sherwooda i Kalemę piosenki nadają całości posmaku progresywnego pop-rocka.
Na płycie panuje więc duża rozpiętość stylistyczna, co uznałbym – mimo wszystko - za zaletę tego wydawnictwa. Dzięki temu muzyka, którą pod szyldem Eureka proponuje nam Bossert nie jest ani nudna, ani monotonna. Przestrzegam jednak tych, którzy w albumie tym chcieliby doszukiwać się jakichś klasycznie brzmiących prog rockowych produkcji. „Shackleton’s Voyage” to raczej rzecz dla miłośników ilustracyjnej muzyki elektronicznej. Muszę przyznać, że choć nie należę do grona oddanych sympatyków takich klimatów, to album ten zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie i ostatnimi czasy spędziłem w trakcie słuchania muzyki Eureki naprawdę wiele miłych chwil. I wiem, że z pewnością chętnie będę do niej powracać w przyszłości.