Dawno, dawno temu, a było to pod koniec lat 90., do rąk trafiły mi trzy albumy grupy Ageness. Zarówno na najwcześniejszym „Slowing Paces” (1992), jak i na „Rituals” (1995) oraz „Imageness By Ageness” (1998) uderzały liczne genesisowskie odniesienia. Nie powiem, krążki te (zwłaszcza „Imageness”) mogły się podobać, ale trwająca do niedawna ponad 10-letnia cisza w obozie fińskiej grupy, kazała sądzić, że ten obiecujący zespół rozpadł się, albo też cierpi na długotrwałą niemoc twórczą.
I pewnie już nie łudziłbym się, że doczekam kolejnej płyty tej grupy, gdyby nie czujni słuchacze i sympatycy MLWZ (dziękuję Mirku!). Pewnego dnia znalazłem w skrzynce przesyłkę z nowym albumem Ageness zatytułowanym „Songs From The Liar’s Lair”. Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłem. Nie ukrywam też, ze miałem spore oczekiwania związane z tym krążkiem. Nie zwlekając włożyłem go do odtwarzacza i… po kilku minutach wiedziałem już: to nie jest zwykła płyta. To nie płyta, jakich wiele. To bardzo dobra płyta. Szczególnie, gdy ceni się brzmienie, atmosferę i styl znane z płyt grupy Genesis.
Minęło ponad 10 lat, a Tommy Eriksson (v, k, g) i spółka nadal hołdują tym samym klimatom, co kiedyś. Co więcej, wydaje mi się, że tak długi czas, jaki minął od wydania poprzedniego albumu zespół spędził na cyzelowaniu, dopieszczaniu i pieczołowitemu nadawaniu ostatniego szlifu swoim nowym kompozycjom. Każda z nich, a jest ich na „Songs From The Liar’s Lair” sześć (plus 70-sekundowe intro), jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Każda z nich posiada rozbudowaną sekcję instrumentalną, w której partie gitar krzyżują się z melotronami, moogami i fortepianem. Każda oparta jest na tempie 7/8 i każda zbudowana jest na połamanym rytmie zatopionym w bogatej aranżacji. W każdej z nich tempa i nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie, każda sprawia mnóstwo radości już przy pierwszym przesłuchaniu.
Trudno jest doprawdy nachwalić się tej płyty. Szczególnie, gdy jest się – powtarzam to w nieskończoność – sympatykiem twórczości Genesis. Ci, którzy nimi nie są, albo twierdzą, że artyści grający dzisiaj w duchu „A Trick Of The Tail” skazani są na etykietkę „wtórnych naśladowców”, z pewnością znajdą argumenty, którymi będą starali się udowodnić, że omawiana przeze mnie płyta to zaledwie jakieś marne popłuczyny po dorobku Tony’ego Banksa i spółki. Dla mnie muzyka Ageness wcale taka nie jest. Nawet, gdy w takim utworze jak „Sons Of Madness”, prawie w każdym jago takcie, w każdej solóweczce słyszę ducha muzyki Genesis. Nie przeszkadza mi to. Bo grupa Ageness gra tak, że nie sposób nazwać jej klonem, czy bezmyślnym naśladowcą. Gra po swojemu. Gra dobrze. A duch Genesisu, jakby mimowolnie czuwając nad wszystkim, sam unosił się w powietrzu.
„The story continues” – śpiewa Tommy Eriksson w finale chyba najpiękniejszej na płycie kompozycji „The Lament Od Gods”. To prawda. Bardzo dobrze, że przygoda trwa dalej. Że grupa Ageness kontynuuje swoją historię przedstawiając nam kolejną płytę. Płytę, z której ci wciąż młodzi Finowie mogą być dumni, a my, sympatyzujący z nimi słuchacze pod każdą szerokością tego prog rockowego świata, doświadczamy dzięki niej mnóstwa miłych chwil. Dobrze się stało, że członkowie Ageness po tak długiej przerwie powrócili do gry i wydali tak ciekawą i ciekawie prezentującą się płytę. Pozostaje tylko wyrazić nadzieję, że na swoje kolejne dzieło nie każą nam czekać przez (ponad) kolejnych 10 lat. No, chyba, żeby miało to zaprocentować równie dopracowanym i przemyślanym pod każdym względem albumem jak „Songs From The Liar’s Lair”. Wtedy można czekać.
Usiądźcie wygodnie w fotelu, nastawcie sobie tę płytę i dajcie się porwać magicznym dźwiękom tej genesisowsko brzmiącej muzyki. Wsłuchajcie się uważnie w każdy pojedynczy dźwięk, w każdą pojedynczą nutę i frazę. Od otwierającego płytę krótkiego instrumentalnego intro aż po pompatycznie brzmiącą balladę „Lair’s Lair” umieszczoną na końcu płyty. I gdy wybrzmi ona do końca nie dajcie się zwieść. Po kilkudziesięciu sekundach ciszy jest na tym krążku jeszcze „hidden track”. Równie piękny, równie zaskakujący, równie fascynujący jak cała reszta materiału stanowiącego program tej naprawdę wyjątkowej płyty. Warto czekać do samego końca. Warto było czekać tyle lat…