Violet District - Terminal Breath

Artur Chachlowski

ImageTen tekst powinien być pierwszą częścią recenzji albumu „God Has Failed” (patrz obok). Bo przecież to grupa Violet District dała początek działalności formacji RPWL. Po zakończeniu działalności w 1997 roku właśnie na prochach Violet District trzech muzyków wcześniej z nią związanych utworzyło zespół okrzyknięty mianem największego odkrycia  2000r. Ale po kolei: zespół Violet District powstał w Monachium w 1988 roku i po kilku latach starań nagrał album „Terminal Breath”. Teraz, po latach wytwórnia Tempus Fugit dokonała kompaktowej reedycji tej płyty uzupełniając ją o drugi krążek  zawierający nagrania koncertowe ze stycznia 1996r. O ile brzmienie RPWL często porównywane jest z Pink Floyd, to grupie Violet District  znacznie bliżej jest do Marillionu. Szczególnie do najwcześniejszego okresu działalności tej grupy. Na płycie „Terminal Breath” nie brak długich, wielowątkowych utworów, które zrealizowane są w taki sposób, że mamy wrażenie, że cała płyta stanowi jedną zamkniętą całość. Rolę przerywników, a zarazem łączników pomiędzy poszczególnymi utworami pełnią  dźwięki zmieniających się częstotliwości radiowych, głosy spikerów i naturalistyczne odgłosy przyrody, jak chociażby ten niesamowity uporczywy efekt pisku orła w finałowej kompozycji „Down And Away”. Wokalista Mischa Schleypen  posiada głos, którego barwa przypomina Klausa Meine ze Scorpionsów, co absolutnie nie stanowi żadnej przeszkody w należytym odbiorze tej muzyki. Reszta zespołu gra w sposób bardzo dojrzały i wyraźnie słychać, że dzieli ich tylko jeden mały krok od absolutnej perfekcji, którą to osiągnęli w ub.r. na płycie „God Has Failed” grupy RPWL.

„Terminal Breath” to bardzo udane dzieło, zawierające szereg zgrabnych i bezpretensjonalnych kompozycji. Nie trzeba tu wyróżniać żadnego spośród 10 nagrań wypełniających zasadniczy program płyty, bo najważniejsza jest wspaniała i niepowtarzalna atmosfera tej muzyki. Jeśli już, to zwracam szczególną uwagę na wspomnianą wcześniej kompozycję „Down And Away”, a także na utwór „Assurance”, który rozpoczyna się niczym ballada z mocno wyeksponowaną gitara akustyczną, po czym przeradza się  w psychodeliczną, monotonną melodię, by w swym finale powrócić do przepięknego tematu przewodniego. No i jest jeszcze instrumentalne nagranie „Together We Fall”, w trakcie którego odbywa się swoisty pojedynek na gitarowe i klawiszowe solówki. To bardzo dynamiczny i energiczny utwór. Zaledwie 3 minuty i 45 sekund muzyki, a efekt doprawdy piorunujący. Nie zapomnijmy jeszcze o drugim, koncertowym krążku. A na nim pośród koncertowych wersji niektórych kompozycji z zasadniczej płyty znajdziemy dwa długie premierowe utwory. Stanowią one  doskonałe uzupełnienie i podsumowanie tego naprawdę udanego albumu. Dobrze, że po wielu latach doszło do jego wznowienia, bo gdyby tak się nie stało, to świat byłby uboższy o tą jedną, lecz jakże ważną dla progresywnego rocka lat 90. pozycję. Niby to nic, ale tak naprawdę to bezpowrotnie stracilibyśmy szansę na poznanie muzyki o niesamowitej, niezwykłej wręcz urodzie.  

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!