V/A - Signs of Life (A Tribute To Pink Floyd)

Artur Chachlowski

Zawsze zastanawiałem się  jaki jest sens w  wydawaniu  tak popularnych ostatnio albumów nagrywanych w hołdzie twórczości słynnych rockowych zespołów? Czy takie płyty nagrywane są rzeczywiście po to, by oddać cześć dorobkowi wielkich i uznanych artystów, skoro tak naprawdę wcale nie ma pewności, że artyści ci w ogóle oczekują jakiegokolwiek hołdu.

Nie żebym od razu czepiał się samej istoty wydawania którejś już z kolei składanki ze słynnymi utworami Pink Floyd w wykonaniu młodych, mało znanych wykonawców. Od razu przyznam szczerze, że od zawsze lubiłem covery znanych mi na pamięć nagrań. Uwielbiam wsłuchiwać się w każdą nową, dołożoną do oryginału nutę, w każdy zmieniony akord, doszukiwać się zmienionych linii melodycznych i eksperymentów aranżacyjnych. Na wydanej przez niemiecką wytwórnię Angular Records podwójnej płycie „Signs Of Life” takich rozlicznych brzmieniowych niespodzianek nie brakuje. A w dodatku sądzę że album ten może okazać się doskonałą formą promocji nowych, często nie zauważonych  i nie znanych jeszcze szerokiej publiczności wykonawców.

Proponuję więc, byśmy dokładnie przyjrzeli się muzycznej zawartości tego albumu – po kolei, utwór po utworze, zespół po zespole...

1.                  „High Hopes”. Ten wielki przebój z albumu „The Division Bell” wykonywany jest przez jednego z najciekawszych niemieckich wykonawców z kręgu progresywnego rocka – grupę SYLVAN. Swoją wielką klasę udowodniła ona dwiema bardzo dobrymi płytami „Deliverance” (1998) i „Encounters” (2000). Nagranie „High Hopes” jest z pewnością jednym z najjaśniejszych fragmentów tego wydawnictwa.

2.                  „Another Day Of Sorrow”. Propozycja grupy CROMWELL jest połączeniem gilmourowskiego utworu „Sorrow” z kilkoma fragmentami watersowskiej „Ściany”. Niespodziewanie śpiewającą na co dzień w  Cromwell Anke Taeffner zastąpił tu męski głos. A szkoda, bo wokal tej pani na debiutanckiej płycie zespołu „Burning Banners” (1997) brzmiał wręcz bajecznie.

3.                  „Run Like Hell”. Bliżej nieznana formacja ANGEL DUST dość dobrze uporała się z tym dynamicznym utworem. Nowej wersji pinkfloydowskiego klasyka słucha się naprawdę z dużą przyjemnością.

4.                  „Wish You Were Here”. Kwartet ZIFF ma w swym dorobku dwie płyty „Stories: (1995) i „Sanctuary” (1997). Ich wersja utworu „Wish You Wetre Here”  jest bardzo dynamiczną kopią oryginału, pełną dudniącego basu, syntezatorów i przyciężkiej perkusji. A przecież była to taka spokojna, akustyczna ballada.

5.                  „Hey You”. Nagranie to wykonuje kanadyjska formacja  MYSTERY, która posiada już raczej ugruntowaną pozycję w świecie prog rocka. Przynależność do artrockowej czołówki zza Atlantyku udowodniła wspaniałymi albumami „Theater Of The Mind” (1995) i „Destiny?” (1998).

6.                  „Cymbaline”. Na to nagranie i na tego wykonawcę zwracam szczególną uwagę. RPWL to nowy zespół powstały na prochach nie istniejącej już od blisko 10 lat grupy Violet District. W połowie września ukazała się debiutancka płyta RPWL „God Has Failed”, która brzmi tak, jakby był to nowy album samego Pink Floyd. W ich wykonaniu trwający w oryginale zaledwie  3 minuty utwór pochodzący z soundtracku do filmu „More”, rozrósł się tu do rozmiarów zapierającej dech w piersiach 12 minutowej psychodelicznej feerii dźwięków. Duże brawa i wielkie nadzieje na przyszłość.

7.                  „Welcome To Machine”. Jak na stawiający swe pierwsze muzyczne kroki zespół DAS ZEICHEN zaskakująco dobrze poradził sobie z tą legendarną kompozycją. Szkoda tylko, że nowa wersja trwa zaledwie 6 i pół minuty.

8.                  „On The Turning Away”. Australijski zespół  VANISHING POINT, który kilka miesięcy temu zadebiutował albumem „In Thought” utrzymanym  w stylu AOR, postanowił przearanżować ten utwór po swojemu. I jak się okazuje, wyszedł z tego eksperymentu obronną ręką.  Otrzymaliśmy wersję, która brzmi świeżo, nowocześnie i zdecydowanie inaczej niż oryginał.

9.                  „Pigs”. Weteran niemieckiego rocka neoprogresywnego, czyli grupa SOLAR PROJECT zmierzyła się z zawartością albumu „Animals”. Ich 10 minutową muzyczną reminiscencję można by określić jako „Animals w pigułce”. Słyszymy tu bowiem szereg cytatów z utworów „Pigs”, „Dogs” , „Sheep” oraz „Pigs On The Wing”.

10.              „Let There Be More Light”. Psychodelia pełną parą. Cała masa eksperymentów, w tym „Bolero” Ravela w finale. Kto wie, czy grupa  FLYING CIRCUS nie uczyniła z utworu, który oryginalnie otwiera album „A Saucerful Of Secrets” jeszcze bardziej zakręconej, odlotowej, zadumanej, narkotycznej kompozycji, niż zrobili to Roger Waters i koledzy  w 1968r.

11.              „Schizo”. To jedyny utwór w tym zestawie nie pochodzący z repertuaru Pink Floyd.  PENDRAGON prezentuje tu rzeczywisty hołd twórczości rockowym gigantom, gdyż aura nagrania „Schizo” (utwór oryginalnie pochodzący z dodatkowej płytki dołożonej do pendragonowskiwego albumu „The Masquerade Overture z 1996r.) bardzo bliska jest dostojnym pinkfloydowskim klimatom.

12.              „Shine On You Crazy Diamond”. Cóż można powiedzieć o tym utworze? Chyba tylko tyle, że oryginału nic nie jest w stanie przeskoczyć. Gratulacje  dla szwedzkiego muzyka Hansi Crossa oraz muzyków z jego formacji  GRAND CROSS za to, że postanowili zmierzyć się z tym niedoścignionym wzorem. Szkoda tylko, że nie odważyli się nieco bardziej odejść od doskonałego, skąd inąd, pierwowzoru.

13.              „Time”. Pochodzący z Houston kwartet  PANGAEA, który dorobił się dwóch albumów: „The Rite Of Passage” (1996) i „Welcome To The Theatre” (1998) zamieścił na tym wydawnictwie własną wersję jednej z najbardziej sztandarowych kompozycji w całej dyskografii Pink Floyd. Niestety, wersję bezbarwną, zupełnie pozbawioną siły oryginału.

14.              „Comfortably Numb”. Progmetalowa formacja  ETERNITY X o sporym już dorobku płytowym ( 4 całkiem udane albumy wydane w latach 1995 – 2000 ) brzmi  w tym utworze zaskakująco spokojnie, dostojnie, niemal szlachetnie. Ale w finale tej pompatycznej kompozycji amerykańscy muzycy pokazują, że naprawdę potrafią dać czadu.

15.              „When You’re In”.  Blisko 30 lat temu temat ten znalazł się na filmowym albumie Pink Floyd „Obscured By Clouds”. Teraz wziął się za niego zespół...TIAMAT. A jak Tiamat, to wiadomo: jest ostro, dynamicznie, drapieżnie, a miejscami nawet...rhythm’n’bluesowo.

16.              „The Dogs Of War”. To dla mnie największa niespodzianka. A to dlatego, że grupa  MEGACE to postpunkowy zespół, którego nagrań  z debiutanckiego krążka „Inner War” (1999) w ogóle nie dało się słuchać. A tu, zapewne za sprawą hipnotycznej linii melodycznej, zrodziła się nam całkiem przyzwoita piosenka z niebywale seksownym wokalem Melanie Bock.

17.              „Another Brick In The Wall”. Pierwotnie wydawało mi się, że to doom metalowa profanacja oryginału. Piosenki, będącej młodzieżowym antyedukacyjnym hymnem. Ale przecież taka jest szkolna młodzież A.D. 2000. I taką muzykę kocha najbardziej. Dlatego duży plus za odwagę wykonawcy tego utworu – grupie THE CRACK OF DOOM.

18.              „Careful With That Axe, Eugene”. Znowu psychodelia górą. Aż chciałoby się przenieść w czasie o jakieś 30 lat wstecz, założyć kolorowe wdzianko, zapuścić włosy do ramion i zapalić jointa.  THE ELECTRIC FAMILY – mało znany zespół z USA zdecydowanie stanął tu na wysokości zadania.

19.              „Interstellar Overdrive”. Ten pamiętający jeszcze czasy Syda Barretta utwór z pierwszej płyty Pink Floyd wykonuje grupa  LIQUID VISIONS. No i podobnie jak, The Electric Family udanie wyczarowywuje niezapomnianą atmosferę epoki flower-power.

20.              „Set The Controls For The Heart Of The Sun”.  I znów powrót do płyty „A Saucerful Of Secrets” i do klimatów starego, dobrego rocka psychodelicznego. Lecz 10 minutowa wersja tej kompozycji w  wykonaniu grupy MINDALA nie ma tej pełni, siły i ekspresji, co nagranie oryginalne. Za dużo ( o wiele więcej niż  w pierwotnej wersji ) mamy tu kakofonii i nużących dłużyzn.

21.              „One Of These Days”. Zakończenie płyty obwieszcza nam tętniący rytmicznie bas grupy  FANTASYY FACTORYY. Ten specjalizujący się w space rocku zespół wydał już 3 udane płyty długogrające: „Ode To Life” (1995), „Tales To Tell” (1997) i „Dreams Never Sleep” (2000). Ich impresja na temat „jednego z tych dni” to finał godny tej bardzo dobrej płyty.

Mamy więc za sobą szczegółowy przegląd zawartości dwupłytowego albumu „Signs Of Life – A Tribute To Pink Floyd”. Warto zatem zadać sobie pytanie czy naprawdę warto  sięgnąć po to wydawnictwo? Gdybym miał wybierać to, co kocham najbardziej, to z pewnością do odtwarzacza powędrowałaby „Ściana”, albo „Ciemna strona księżyca”.  Gdybym zechciał posłuchać najambitniejszych przeróbek  pinkfloydowskich kompozycji, to sięgnąłbym po wydaną 4 lata temu przez wytwórnię Magna Carta płytę „The Moon Revisited”. Ale przecież większości utworom z albumu „Signs Of Life”  nie sposób odmówić uroku i prawdziwego piękna. W dodatku całej płyty słucha się świetnie. Dlatego też zdecydowanie zachęcam  zarówno tych, którzy wiedzą już wszystko o poszczególnych utworach z repertuaru Pink Floyd, jak i tych, którzy wciąż poszukują świeżych, intrygująco brzmiących rozwiązań aranżacyjnych, by nie wahali się ani przez chwilę i postarali  jak najszybciej włączyć tę kompilację do swojej płytoteki. Ręczę, że miłych i udanych wrażeń nie braknie nikomu.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!