Włoska grupa Nosound jest wciąż mało popularna w naszym kraju. Bo i gra muzykę, którą trudno jednoznacznie sklasyfikować i opisać. Stąd wiedza o ich dotychczasowych albumach nie jest wystarczająco rozpowszechniona. A szkoda, bo widząc konsekwencję w kreowaniu własnego brzmienia można zaryzykować stwierdzenie, że oto rodzi się nam nowe, niezwykle ciekawe zjawisko na mapie muzyki rockowej. Na rynku ukazało się właśnie najnowsze dzieło Nosound zatytułowane „A Sense Of Loss”.
Niedawno na naszym portalu zamieściłem relację z Festiwalu „Ino-Rock” w Inowrocławiu. Jedną z jego gwiazd była grupa Nosound. Na 12 dzień października zespół przewidział premierę swojej nowej płyty zatytułowanej „A Sense Of Loss”. To już trzeci pełnowymiarowy album w niespełna ośmioletnim dorobku tego zespołu. I o ile płytę „Sol29” (2005) można było jeszcze uznać za swego rodzaju wprawkę, na której zespół jeszcze nie do końca potrafił jednoznacznie określić swój styl, to już na ubiegłorocznym albumie „Lightdark” Nosound dał się poznać jako dojrzały, doskonale wiedzący czego chce zespół. Na krążku tym prog rock mieszał się z alternatywnym post rockiem i ambientowymi dźwiękami. Wszystko to osadzone było w onirycznej i minimalistycznej atmosferze.
Gdy w trakcie festiwalu rozmawiałem z liderem formacji, Giancarlo Errą, opowiedział mi on o kilku swoich przemyśleniach dotyczących swego nowego dzieła. Z tego, co mówił wynikało, że będzie to rzecz absolutnie wyjątkowa. I to nie tylko, dlatego, że z reguły artyści w sposób szczególny podchodzą do swoich najmłodszych „dzieci”. W nową płytę jego zespół włożył wiele pracy i wyrzeczeń. Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Kscope, Giancarlo przeniósł się ze swojego rodzinnego Rzymu do Anglii. Tam szuka teraz inspiracji, tam pilnuje swoich interesów i, trochę na odległość, zarządza swoim zespołem. Oprócz lidera tworzą go Paolo Martellaci (instrumenty klawiszowe), Paolo Vigliarolo (gitary akustyczne), Alessandro Luci (bas) i Gigi Zito (perkusja). Do nagrania płyty „A Sense Of Loss” Giancarlo Erra zatrudnił też kwartet smyczkowy, który – trzeba przyznać – odgrywa bardzo ważną rolę w brzmieniu nowego albumu. „Chciałem możliwie jak najbardziej odejść od syntezatorów i zastąpić je naturalnym brzmieniem smyczków” – powiedział mi Erra. „Żywe instrumenty, a szczególnie kwartet smyczkowy pozwalają na kreowanie jeszcze bardziej żywych emocji, a nie ukrywam, że o to właśnie mi chodziło, gdy pracowałem nad muzyką na nową płytę. Wydaje mi się, że na „A Sense Of Loss” udało nam się ukazać całą paletę kolorów naszej muzyki, którą w końcu mogliśmy zagrać w sposób bardzo naturalny. Dzięki temu brzmienie Nosound osiągnęło całkowicie nową jakość”.
Rzeczywiście tak jest. Bo jest ono jeszcze bardziej wysublimowane niż na poprzednich płytach. Grupie udało się nie tracąc nic ze swoich wcześniej wypracowanych wyróżników, pogłębić swój charakterystyczny styl, który przejawia się rozmazanym i niezwykle spokojnym klimatem, selektywnym brzmieniem akustycznych instrumentów (najlepszym tego przykładem jest utwór „My Apology”, w którym słychać wyłącznie głos, akustyczną gitarę i melotronowe orkiestracje), nieśpiesznym tempem poszczególnych utworów oraz natchnionym, lekko leniwym, pozornie pozbawionym emocji sposobem wokalnej artykulacji Erry.
Płyta nie jest długa jak na współczesne standardy (trwa niewiele ponad 50 minut) i składa się z 6 kompozycji. Większość z nich to utwory średniej długości (5-8 minut), ale już finałowe nagranie „Winter Will Come” to rozbudowana (do ponad 15 minut), wielowątkowa kompozycja. To, bez dwóch zdań, jedno z najlepszych nagrań w całym dorobku grupy.
Gdy pytałem o kulisy podpisania kontraktu z Kscope, Giancarlo odparł mi, że to niezwykle ważne i przełomowe wydarzenie dla jego zespołu. Ale zaraz podkreślił też, że obok na przykład mocnej promocji i większego budżetu, są też i gorsze strony mariażu z tą renomowaną firmą. Giancarlo obawia się trochę utraty niezależności. Ale po kilkukrotnym uważnym przesłuchaniu płyty „A Sense Of Loss” wydaje mi się, że może on być o to spokojny. Sądząc po muzyce wypełniającej nowy album wydaje mi się, że grupa Nosound posiada bardzo duży margines swobody artystycznej. I to do tego stopnia, że pod skrzydłami Kscope udało jej się nagrać zdecydowanie najlepszy album w swoim dorobku. Takie utwory, jak trzy pierwsze na płycie: „Some Warmth Into This Chill”, „Fading Silently” i „Tender Claim”, a przede wszystkim wspominana już wielobarwna finałowa suita należą bez wątpienia do szczytowych osiągnięć zespołu.
Co ważne, przez cały czas trwania płyty grupie udało się utrzymać podobny nastrój. Dzięki temu 51-minutowa całość brzmi niezwykle spójnie. To niesamowicie rozmarzona, natchniona i bardzo uduchowiona muzyka. A przy całej swej stylistycznej homogeniczności ani przez moment nie staje się nudna. Cały czas trzyma w napięciu, intryguje, powoduje szybsze bicie serca i sprawia, że chłonie się ulatujące z niej dźwięki z przeogromną przyjemnością.
Wspaniale słucha się tego krążka. Szczególnie po zmroku, gdy za oknem ciemno. To chyba idealny album na jesienne wieczory, do poduszki, to wyciszenia przed snem, a może nawet i do zasypiania?… Wprawdzie mnie w trakcie słuchania ani razu nie „poleciało oko”, ale dzięki zrelaksowanej atmosferze płyty, za każdym razem udało mi się wyciszyć i nabrać jakiejś tajemniczej, trudnej do opisania pozytywnej energii.
Taka to płyta. Działa na emocje. Pobudza wyobraźnię. Marzycielska, wysmakowana, nostalgiczna, uduchowiona, pełna melancholii… Po prostu piękna.
PS. Album „A Sense Of Loss ukazuje się z dodatkowym krążkiem DVD, na którym można znaleźć cały materiał muzyczny zmiksowany w systemie dźwiękowym 5.1. Surround oraz 24bit, inną wersję (z wydłużonym gitarowym solo) utworu „Fading Silently”, a także krótki filmik dokumentujący pracę nad płytą oraz galerię fotografii zespołu.