Flower Kings, The - Unfold The Future

Wojtek "Foreth" Bieroński


ImageDzień dobry ci królu-lulu
Dzień dobry wam dzieci-śmieci. Gdzieście były i coście robiły?
Nic.
Jak to nic?
Chcieliśmy grać w statki, ale Roine... on cały czas komponuje i nie chce się z nami bawić!
Co? Dawać mi tu Roinego. Roine! Tak nie można! Czy ty naprawdę chcesz zostać kompozytorem?
Tak. I muzykiem.
To piękne i szczytne. Lecz nie zaniedbuj życia, zachowaj umiar. Wyobrażasz sobie, co będzie za 40 lat? Wydasz 50 płyt w ciągu dekady, bo pracoholikiem będziesz. Ludziom uszami będzie wychodzić twoja muzyka, a konkretnie jej ilość!
A skąd ty to wiesz królu-lulu? Mówisz jakbyś anfoldnąć przyszłość umiał.
Bo umiem! I zaraz ci to udowodnię. Zobaczysz, jak skończysz!

Chodź tu Roine, wejrzyj na swoją degrengoladę. Przenosimy się. Czasy... powiedzmy, że początek przyszłego wieku. Weźmy jakieś zatyłcze.... może Polska? O, widzisz tego gościa ślęczącego przy komputerze? On jest po jednej z twoich płyt, zabiera się za pisanie recenzji. Hehe, ciekaw jestem co napisze....
Napisze, że wszystkie moje płyty mu się podobają królu-lulu....

Roine Stolt. Zastanawiam się, czy nie mam już go dość. W ilu wydawnictwach w ciągu dekady brał udział? 50? Z drugiej strony co z tego, skoro praktycznie wszystkie jego płyty mi się podobają? Z trzeciej jednak strony (jeśli takowa istnieje) od pewnego czasu „kwiatowe” pole Roinego stało na równi pochyłej. Owa równia zaczęła się na płycie Space Revolver. To był maciupci kroczek w tył, który nabrał cech początku złej passy dopiero po sporym kroku bynajmniej nie do przodu, jakim był The Rainmaker. Tym sposobem rozwój The Flower Kings zaczął zmierzać w kierunku wielce niepokojącym. Dlatego też z wielką obawą przystąpiłem do słuchania najnowszego dzieła TFK, kolejnego 150-minutowego giganta, Unfold the Future. Dwa płaskokrążki luminosferyczne wypełnione artrockową muzyką spod znaku TFK z jednej strony działały na mnie odpychająco (nie za dużo tego?), lecz z drugiej któż nie lubi długich albumów, jeśli muzyka na nich zawarta jest piękna. Siłą rzeczy, wszystko zależało od niej.

Najpierw skupmy się może na tym, co stanowiło w moim przekonaniu o bessie jakości muzyki TFK. Otóż zwłaszcza na The Rainmaker owa kompletnie straciła spójność i myśl, stając się momentami zbiorem pozlepianych motywów. Już na Space Revolver mieliśmy tego sygnały (do dziś nie rozumiem, po co ten marszowy wstęp do Slave the Money), zapoczątkowana tendencja negatywnie eksplodowała na Deszczorobie. Roine zamiast rozwijania poszczególnych tematów, poddawania ich progresywnej obróbce, stosował technikę grania jak leci. To, co momentami powstawało, trudno było nawet nazwać utworami (vide Road to Sanctuary, która ma pomysłów na 30-minutową suitę, jeśli nie na cały album) - wszak przy ich komponowaniu nie mamy wolnej amerykanki i wszyscy lubimy spójne, świetnie się zazębiające kompozycje. O takich na The Rainmaker mogliśmy pomarzyć. No i właśnie. Czy ta niedobra droga znalazła kontynuację na Unfold the Future?

Pierwszy i nieostatni raz odpowiem dziś „i tak i nie”. Na pewno wada nie została wyeliminowana całkowicie, ale jest o niebo lepiej niż na The Rainmaker. Nie wiem, czego potrzebował Roine do pójścia po rozum do głowy, ale wszystko brzmi o wiele bardziej spójnie. Słuchając Unfold the Future nie ma się permanentnego wrażenia, że jakieś pomysły zostały zmarnowane tylko dlatego, że nie pozwolono im „pograć” przez napakowanie utworów nieprzystającymi do siebie elementami. Być może zadziałała tu psychologia – Roine postanawiając, że tym razem robi coś specjalnego (a tak właśnie było) – z pewnością do kompozycji przyłożył się bardziej niż zwykle. I to widać, widać, że ktoś pomyślał przy nutach. Tak więc uprzejmie proszę Roinego o takie coroczne postanowienia.

Tak jest, For!

(Hmmm? Czuję się.... jakby ktoś mi przeszkadzał).
Ów brak myśli w utworach nie był niestety jedyną złą tendencją zapoczątkowaną już na Space Revolver. Drugą stanowiło niebywale mnie do dziś zastanawiające zatracenie umiejętności łączenia motywów, czyli tworzenia przejść. To złe zjawisko niestety nie zniknęło. Obecnie Roine stosuje ciszę bądź też wjeżdża z nowym motywem bez żadnego umiejętnego połączenia z poprzednim. Jest to wbrew pozorom wada dość poważna, gdyż zaburza spójność utworów, na czym najbardziej cierpią suity. To widać jak na dłoni w Unfold the Future, gdyż największą wadą epików jest tutaj odczuwalny momentami brak spoistości.

Na UtF mamy trzy suity: 30-minutowe The Truth Will Set You Free, niewiele krótsze The Devil’s Playground i trwające kwadrans Silent Inferno. Przez słabe przejścia najbardziej ucierpiał ten drugi utwór, ponieważ to... jego najbardziej szkoda, jako, że jest to najbardziej zbliżona do Stardust We Are, suity-ideału kompozycja. Przyznam się, że przecierałem uszy ze zdumienia, gdy z każdym kolejnym rankiem pragnąłem słuchać nie The Truth Will Set You Free – najlepszego utworu 2002 r. według Classic Rock Society i DPRP, lecz The Devil’s Playground (3 miejsce w plebiscycie DPRP). Dlaczego IMHO lepsze jest to drugie? Lepiej brzmi jako całość, ma świetny refren, całkiem sporą dramaturgię, momentami hard-rockową dynamikę, brzmi bardzo nowocześnie jak na TFK. Niektórzy z pewnością będą narzekać na dość mało oryginalne jak na Kwiatowych pomysły i odrobinę więcej powielania rockowych schematów niż zwykle. To fakt, ale dla mnie mało znaczący, jako że The Devil’s Playground słucha się doskonale i jedynym, co mi autentycznie przeszkadza jest wspominane nieudolne przechodzenie z jednego motywu w drugi. Co zatem sądzić o The Truth Will Set You Free... Cóż, piękny to utwór, ale... nie tak dobry jak The Devil’s Playground :). Wystarczy takie wyjaśnienie? Pewnie nie :). Hmm.... jest kilka czynników, która sprawiają, że The Truth Will Set You Free nie jest suitą klasy Stardust We Are, I’m the Sun, czy... The Devil’s Playground. Primo – cienka dramaturgia. Lub inaczej – niebywała umiejętność Roinego do pierniczenia napięcia. Tak, ta cecha charakterystyczna twórczości TFK, nazywana przez jednych ogromną skalą nastrojów w ich muzyce, jest tak naprawdę kompletnym olewactwem czegoś takiego jak dramaturgia i atmosfera. Ileż to już razy Roine wchodził z pozytywnymi nutami w chwilach, gdy robi się groźnie, jakże często niby misternie budowany klimat jest niszczony przez nagły klimatyczny skok w bok! Te nawyki nie omijają The Truth Will Set You Free. Dodam jeszcze, że te narzekania nie są efektem kaprysu zgreda, który boi się, że dramaturgia i wzrost napięcia przyprawią go o palpitację serca. Uwielbiam huśtawki nastrojów, ale niech to będą porządne huśtawki. Secundo – suita The Truth Will Set You Free ma takiego pecha, że po niej następują kawałki bardzo podobne stylistycznie, co sprawia, że do dziś utwory 1-3 jawią mi się jako jedna, „kwiatowa”, ponad czterdziestominutowa masa, a to związane jest z kwestią prawie zawsze obecną w recenzjach płyt z Roine Stoltem, kwestią długości albumu.

Narzekających na zbyt długie wydawnictwa TFK jest chyba tylu, co fanów. Zresztą, może i więcej, jako że nic nie stoi na przeszkodzie, by być fanem Kwiatowych i czepiać się długości płyt. Postawmy więc sprawę jasno: czy Unfold the Future jest za długa? Hehe, sprawa jasno postawiona, ale odpowiedź już taka jasna nie będzie. I tak i nie – brzmi ona :). Nie, bo, albo nie, tak, bo Monkey Business i Black And White nie powinno być po The Truth Will Set You Free. Że co? Że są dobre? Jasne, że tak, ale to na tym przecie od zawsze polega cały problem, że utwory Roinego są dobre, ale jest ich za dużo. Każdy jedząc nawet najpyszniejsze danie po którejś tam z rzędu porcji zakrzyknie „dość” i to niekoniecznie dlatego, że mu brzuch eksploduje. Jest takie niezbyt ładne słowo „zbrzydnąć” i o to właśnie tutaj chodzi. Niemniej jednak poza tymi dwoma utworkami nic bym nie usunął i dlatego też, porównując całą sytuację do tych związanych z poprzednimi płytami, gdy nie tylko ja byłem gotów ogołocić wydawnictwo z połowy utworów, płyta jak na TFK wcale nie jest za długa. Dlaczego? Bo się nie nudzi. Tu śpieszę z wyjaśnieniem, że brak nudy jest efektem dwu czynników. Omówmy je sobie teraz po kolei.

Ten pierwszy dotyczy swoistej tradycji w przypadku dwupłytówek TFK, jaką jest tendencja do eksperymentów zwłaszcza na drugim kompakcie. Na Unfold the Future owe eksperymenty (tym razem nie tylko dla drugim CD) po prostu wypaliły jak nigdy dotąd i w tym cała tajemnica. Powstały bardzo fajne ballady, czy takie utwory jak Rollin’ the Dice – gdzie można się doszukać cech rock opery, Grand Old World z nietypowym jak na TFK podkładem perkusyjnym, czy Fast Lane z Danielem Gildenlow’em, młodą gwiazdą progmetalu za mikrofonem. Daniel wypadł świetnie, choć jego głos brzmi nieco inaczej niż na płytach Pain of Salvation (ach, ta obróbka dźwięku... :), śpiewa nie tylko w Fast Lane, ale też fragment w The Devil’s Playground. Bierze także na siebie rolę człowieka żyjącego wartościami miłości w Rollin’ the Dice. Wracając do eksperymentów, polegają one głównie na zmianie stylistyki i niewielkiej modyfikacji brzmienia. Wszystko to wiąże się z drugim czynnikiem wpływającym w dużym stopniu na to, że płyta się nie nudzi i co za tym idzie, nie wydaje się za długa. O czym mowa? O unowocześnieniu, otwarciu się na nowe brzmienia, szerszej palecie inspiracji. Do słynnej już kwestii jazzu na Unfold za chwilę powrócę, teraz ją wymieniam z kronikarskiego obowiązku podkreślając jednakże, że to nie jedyne novum jeśli chodzi o brzmienie i inspiracje. Ha! Mnóstwo tego jest i to mnie chyba najbardziej zaskoczyło. Zdębiałem przy hardrockowym wejściu gitar po kameralnym wstępie The Devil’s Playground (nawiasem mówiąc to jest przykład tej porządnej huśtawki), zachwyciłem się zupełnie niespotykanym w twórczości TFK, nowoczesnym brzmieniem gitar w zwrotkach The Devil’s Playground i Silent Inferno. Ale to nie wszystko. Mamy też renesansową gitarę, brzmiącą delikatnie jak harfa, trochę w stylu Oldfielda (The Truth Will Set You Free, Man Overboard). Fantastycznym zabiegiem okazało się włączenie do instrumentarium syntezatorowych fletów i innych instrumentów dętych przez Bodina (The Navigator, Man Overboard). Większą rolę odgrywa w podkładzie fortepian, który buduje brzmienie kapitalnych Vox Humana i Solitary Shell (jakież wspaniałe preludium do The Devil’d Playground!). Zauważcie, że zachwycam się cały czas krótszymi utworami. Jakoś zawsze w przypadku w TFK elektryzowałem się długasami, często traktując krótkie utwory jako zapychacze. Na Unfold the Future to suity są trochę gorsze od tych z dawnych lat, lecz z drugiej strony tych „zapychaczy” nigdy nie słuchałem z tak niebywałą przyjemnością jak w przypadku najnowszego dzieła Kwiatowych.

Zauważcie także, iż zachwycam się syntezatorowymi fletami, fortepianem, a to... robota Tomasa Bodina, znów w wielkiej formie. Przyznam, że za spadek formy TFK w dużym stopniu obwiniałem właśnie jego, ostatnio przejawiającego tendencję do bawienia się efektami zamiast grania. To, co Bodin wyprawiał na The Rainmaker wołało o pomstę do nieba. Niby przeciekawe modulowanie głosu przewijające się przez całego Deszczoroba (nawiasem mówiąc efekt ten pojawił się również w soundtracku do gry Neverwinter Nights, autorstwa jednego z najlepszych kompozytorów młodego pokolenia – Jeremy’ego Soule’a) było też symbolem jego postawy – efekciarstwa i tyle. Jakże inaczej jest na Unfold the Future. Znowu Tomas GRA, a jednocześnie dalej czaruje zabawą dźwiękami i efektami. Ponownie królują, tym razem zdecydowanie dynamiczniejsze niż np. na Stardust We Are organy Hammonda. Posłuchajcie Rollin’ the Dice – toż to sam Ryo Okumoto – współczesny mistrz wydobywania przyprawiającego o dreszcze brzmienia z tego zasłużonego instrumentu! Bodin coraz częściej stosuje też organy kościelne i bardzo dobrze, że to robi. Dawniej jakoś nie mogłem przekonać się do tego instrumentu w muzyce rockowej (niepotrzebne przemieszanie sfery sacrum i profanum? :), teraz popadam w euforię, gdy potężnie zabrzmią (chyba najlepszy efekt jest na spacerevolverowskim Underdog). Za swego rodzaju nowość może także zostać uznana wyjątkowo duża jak na TFK ilość bardzo chwytliwych refrenów, z tymi z The Devil’s Playground i Grand Old World na czele. Zmienia się także warstwa treściowa. Roine Stolt to już nie jest ten sam człowiek, który 10 lat temu oświadczył „I support the good forces – Love, Light, and Kindness….” i częstował nas pogodnymi, optymistycznymi utworami oraz suitami pełnymi happy’endów. W jego tekstach pojawiła się ironia, spora dawka zadumy, a nawet psychodelii. The Devil’s Playground to chyba pierwszy finałowy utwór w dorobku TFK z tak niepokojącym przesłaniem. Tak więc wiele się w tej grupie zmienia. Najważniejszym aspektem ewolucji słyszalnej na Unfold the Future jest piękne otwarcie się na różne style i brzmienia i, co bardzo ważne, otwarcie nieoznaczające zaniku specyfiki muzyki TFK. Choć jeden czynnik wpływa na nią bardziej niż inne. To jazz.

Jest go dużo, cholernie dużo. 3 utwory: Christianopel, Soul Vortex i The Devil’s Danceschool - jazz w czystej postaci, bonusowy jazz-rockowy Too Late For Tomatos, a do tego pierwiastki jazzowe w zdecydowanej większości utworów. I jak to ocenić.... Myślę, że jeśli ktoś lubi ten styl, spodoba mu się jego obecność na Unfold, jeżeli ktoś natomiast za jazzem nie przepada, albo potraktuje go jako urozmaicenie albo będzie omijał np. Christianopel przy słuchaniu. Myślę, że o wiele ważniejszym pytaniem jest, czy ta cała sprawa z jazzem to jednorazowy wybryk czy początek nowej ścieżki Stolta i spółki. Na to także nie mam odpowiedzi, ale skoro Csorsz i Reingold zostają to.... być może będzie co przewijać na następnym albumie :)). Zobaczymy.

Na koniec zostawiłem sobie dwie sprawy – niestety obie negatywne. Pierwsza z nich to Stolt za mikrofonem. W sumie nie mam nic przeciwko śpiewającemu Roinemu, nie mam dopóty, dopóki nie przypomnę sobie, że skoro śpiewa on, to nie śpiewa Hasse Froeberg. NIEBYWAŁYM marnotrawstwem i przejawem zbytniego rządzenia się w zespole Stolta jest odsuwanie na bok tak wybitnego wokalisty, jakim jest Hasse, w dodatku w wielkiej formie. Gdzieś przeczytałem, że Froberg nigdy nie śpiewał tak dobrze jak na Unfold the Future i to jest święta prawda. Dodam jeszcze, że zawsze śpiewał lepiej od Stolta. Więc dlaczego jest go tak mało?!! Dlaczego lwią część tekstów wyśpiewuje momentami dogorywający dziadek, a na bok spychany jest młody, czysty głos o nieporównywalnie większej skali? Polecam przesłuchanie Rollin’ the Dice – tam panowie Froberg, Stolt i Gildenlow śpiewają po kolei i tu świetnie słychać, jak Roine odstaje od reszty.

Druga sprawa to kwestia bookletu, który niestety tylko wygląda pięknie. W rzeczywistości zawiera masę błędów. Brakuje 1/3 tekstu jednego z utworów, a w dodatku czasy na trackliście nie dotyczą chyba finalnych wersji utworów. Niewiele jest kompozycji, w przypadku których różnice między czasami kawałków na okładce, a czasami rzeczywistymi byłyby kwestią tylko kilku sekund. Jest o wiele gorzej, jako przykłady niech posłużą The Truth Will Set You Free (30:40 na okładce -31:01 w rzeczywistości), The Navigator (3:15-3:39), Soul Vortex (6:00-4:38), Rollin the Dice (4:15-5:00), The Devil’s Danceschool (3:45-5:08), The Devil’s Playground (24:30-25:26) i absolutny rekordzista, bonusowy Too Late For Tomatos (7:02-10:24). Kpina... Dodam jeszcze, że w trackliście na górze macie czasy rzeczywiste. I to by było na tyle jeśli chodzi o wady Unfold the Future.
Albo nie, jeszcze mała dygresja. Nie recenzowałem płyt Space Revolver i The Rainmaker i dlatego dopiero przy recce Unfold the Future mam okazję powiedzieć, że wymiana zestawu perkusyjnego i wysunięcie go z basem do przodu to był moim zdaniem kiepski pomysł, gdyż w tym wypadku reszta musiała pójść do tyłu. Bardziej mi się podoba brzmienie sprzed tego posunięcia.

Ale dość już tych narzekań. Grzechy Roinego i spółki wytknąłem tylko dlatego, że baaaardzo lubię ich słuchać i, mimo tego, że to już starzy wyjadacze, nadal czekam na eksplozję potencjału i jakiś albumik dekady. Takim to Unfold the Future nie jest, ale trzeba przyznać, że wspaniała to płyta. Może suity wypadły troszkę gorzej niż zwykle, lecz wyjątkowo świetnie prezentują się krótkie utwory, przez niektórych zwane zapychaczami, co sprawia, iż Unfold the Future przez ponad 2 i pół godziny trzyma niesłychanie równy i bardzo wysoki poziom. Jest to nie tylko zdecydowanie najlepszy album TFK wydany w latach z pierwszą cyferką 2, lecz moim zdaniem przewyższający dotychczasowe szczytowe osiągnięcie zespołu – Stardust We Are. Może nie ma tu takich pereł jak perfekcyjna suita Stardust We Are, czy Circus Brimstone, lecz generalnie Unfold the Future trzyma wyższy poziom. Pozostaje mi tylko rozkoszować się tym albumem i mieć nadzieję, że kolejne dzieło Stolta, Bodina & Company zdetronizuje nowego Kwiatowego Króla – płytę Unfold the Future.

No Roine, twoje na wierzchu, ale zagraj teraz z dziećmi w statki.
Nie mogę królu. Gitara wzywa.

Dzień dobry ci królu-lulu
Dzień dobry wam dzieci-śmieci. Gdzieście były i coście robiły?
Nic.
Jak to nic?
Chcieliśmy grać w statki, ale Foreth... on cały czas pisze jakieś głupie recenzje i nie chce się z nami bawić!

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok