I tak wyżej podpisany kupił Dark Matter.
Nie zawiódł się, to można powiedzieć od razu. Tylko kataklizm w postaci nawałnicy świetnych płyt (którego w sumie bardzo bym sobie życzył) pozbawi miejsca dla tego albumu w moim głosie w końcoworocznym plebiscycie. Na płycie nie ma ani jednego słabego utworu, IQ w ciągu 52 minut ani razu nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a momentami wspina się na wyżyny umiejętności, godne naprawdę bardzo dużych pochwał. Magnum opus Dark Matter jest prawie 25-minutowa suita Harvest of Souls, lecz pozostałe cztery utwory w zestawieniu z epikiem również promieniują blaskiem. Otwierający album Sacred Sound zachwyca niezwykle przemyślaną kompozycją. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu, jedno wynika z drugiego. Jest miejsce i na progrockowy czad (dwa bardzo dobre fragmenty instrumentalne), i na monumentalizm (potężnie brzmiące organy kościelne), i na melodyjne schematy'zwrotka-refren'. Już od pierwszego dźwięku zachwycać się można również świetnym brzmieniem, a to za sprawą doskonałego zorganizowania przestrzeni i znakomitego miksu. Od pierwszych sekund, gdy płyną syntezatory Orforda, czuje się przestrzeń i głębię dźwięków. Ten album potrafi uzmysłowić, jak dużą rolę w muzyce odgrywa faza jej przygotowywania rozpoczynająca się po zarejestrowaniu.
Piszę o tym także dlatego, że momentami zastanawiałem się, skąd w tej muzyce taka siła wyrazu. Musicie bowiem wiedzieć, że na Dark Matter IQ nie bawi się w jakieś wymyślne urozmaicenia. Jak już wejdą z jakimś motywem, to grają go praktycznie identycznie do końca, bez stopniowania w postaci dodawania kolejnych dźwięków itp. Nicholls, gdy powtarza refren, to nie próbuje nawet niczego zmieniać w sposobie śpiewania. Słowem, nie jestem pewien, czy gdyby ten album nagrało nie IQ, lecz jakiś początkujący zespół z Polski, czy nie wytknięto by mu, że w jego muzyce po prostu dzieje się za mało. Jednak jeszcze bardziej nie mogę się nadziwić, że recenzentowi nie chce się tych braków wytykać, bo albumu słucha się bardzo dobrze. Z pewnością więc świetny miks robi swoje, zresztą przed uczuciem nudy ratuje też spora różnorodność serwowanych motywów, duża skala uczuć i dawka psychodelii. Ową ostatnią mamy głównie w Red Dust Shadow, drugim na płycie utworze i moim zdaniem ukrytej perle Dark Matter. Bardzo niepozorny w porównaniu z takim Sacred Sound (niepozorność w porównaniu z Harvest of Souls może przemilczę ;), psychodelia nieco w stylu Stevena Wilsona, aczkolwiek bijąca na głowę wiele jego ballad. Kapitalny utwór ze znakomitymi tekstami i niepokojącym klimatem. I na koniec świetne przejście w kolejny kawałek, You Never Will, w którym to można się nacieszyć wspomnianą na początku niniejszego tekstu zmianą brzmienia. Zwrotka tego utworu – ściana hammondów, refren – ściana smyków (choć te chyba jeszcze potężniej brzmią w części Harvest of Souls pt. Mortal Procession). Preludium do magnum opus albumu jest natomiast Born Brilliant. To moim zdaniem najsłabszy utwór na Dark Matter, dość długo mi zajęło przyzwyczajenie się do monotonnego rytmu kompozycji. A potem? Już tylko Harvest of Souls, kto wie czy nie najgłośniejszy (nie chodzi o max volume rzecz jasna ;) progrockowy utwór 2004 roku.
Trudno mi wyobrazić sobie lepszy tytuł dla utworu antywojennego niż "Harvets of Souls". Trudno mi także wyobrazić sobie czasy, w których kompozycja ta mogłaby być bardziej aktualna niż jest teraz. I nie mam na myśli tutaj wyłącznie odcinka czasowego mierzonego od 20 marca 2003 r., lecz to, co się dzieje teraz, gdy porywacze żołnierzy i dziennikarzy żądają wycofania wojsk z Iraku w zamian za życie porwanych. Te właśnie akty przemocy uwypukliły element jednostki na wojnie, element często pomijany w analizach, gdzie liczy się masa, czyli armia. Okrutne słowa Stalina "Śmierć jednego człowieka to tragedia, milionów to statystyka" paradoksalnie mówiły prawdę o odbiorze wojny wielu ludzi. Teraz wydaje się to zmieniać za sprawą tragicznych mordów na wolontariuszach, czy dziennikarzach. Harvest of Souls jest właśnie kompozycją o wojnie ukazaną z perspektywy jednostki, pionka. Dlatego jest tak cholernie aktualna. I wstrząsająca. Nie wiem, jak zrobił to odpowiadający w IQ za teksty Nicholls, lecz stworzył coś naprawdę wielkiego, przynajmniej jeśli chodzi o przesłanie. Doskonale ukazał dylematy, straszliwą samotność owego pionka i jego totalne zagubienie pośród świszczących kul. Klimat wojny fenomenalnie podkreślają dwie partie instrumentalne, gdzie mamy wręcz do czynienia z muzyczną stylizacją. Pierwszą, po słowach "Hide where you can, we will shoot you where you stand" rozpoczyna ostrzał z karabinów maszynowych (błyskawiczne uderzenia w klawisze hammonda i struny gitary elektrycznej) po czym następuje jakby szaleńcza ucieczka żołnierza przed kulami. Lecz apogeum emocji mamy jeszcze przed sobą. Drugi instrumentalny fragment to już wojenny pejzaż na całego. Na żadnej wojnie na szczęście nie byłem, lecz pograło się trochę w wojenne symulacje na komputerze, po których ciśnie się wyłącznie jedno słowo na usta. Chaos. Brak czasu na jakąkolwiek decyzję, po prostu wariacki bieg przed siebie. I to mamy w tym drugim fragmencie. Szalone 'do przodu', gdzie słychać wyłącznie ogłuszające odgłosy wybuchów, bicie własnego serca i rozkazy. Syntezatorowe chóry Orforda fenomenalnie ilustrują latające po niebie złowrogie światła, rozświetlające niczym zorza polarna ten okrutny pejzaż, ale pionek na to nie zwraca uwagi! Po prostu biegnie ile sił, a bombardujące zmysły odgłosy kul, wybuchów, słupy ognia coraz bardziej uzmysławiają mu to, nad czym i tak nie ma ułamka sekundy się zastanowić! Nad chaosem dookoła, bezsensem tego wszystkiego, tragedią jego samego...
Jeżeli chodzi o konstrukcję utworu jako suity to jest to jeden z tych epików, których spójność kreowana jest za pomocą spójnego brzmienia i umiejętnych przejść pomiędzy różnymi fragmentami. Nie oczekujcie żadnych powracających w nowych aranżacjach melodii, czy głównego, wyrazistego motywu. Harvest of Souls jako suita jest przedstawicielem jej najprostszego do stworzenia gatunku, zestawienia paru fragmentów, które osobno funkcjonowałyby równie dobrze jak razem. Niemniej jednak, jak powiedziałem, jest spójnie ze względu na umiejętność ułożenia puzzli w taki sposób, by ich elementy nie wyglądały jak żywcem przyklejone do siebie. Poza różnorodnością fragmentów muzycznych mamy także spore zróżnicowanie jeśli chodzi o tematykę wojenną. Poza ukazaniem realiów Nicholls śpiewa również o rozliczaniu się z życiem żołnierza, samotności z dala od ojczyzny, a także o... polityce.
W drugim 'rozdziale' suity, The Wrong Host, IQ dość jasno wyraziło się co sądzi o Stanach Zjednoczonych Ameryki i ich obecnej polityce zagranicznej. Treść tej części utworu (zresztą nie tylko tej, potem mamy też o Dolinie Dolara), pełna takich sentencji, jak np. "Praise the Lord and raise the ammunition high" uczyniła Harvest of Souls epikiem kontrowersyjnym i kompozycją, o której dużo się dyskutuje. Zaczęto się np. zastanawiać jaką rolę w kontekście utworu pełni czwarty na płycie Born Brilliant. Punktem wspólnym pomiędzy dwoma kawałkami jest bowiem powracający w piątej części suity motyw rytmiczny (zresztą nieco zbyt ewidentnie moim zdaniem zainspirowany fragmentem Supper's Ready – nawet przejścia w pracy perkusji bliźniaczo podobne) z Born Brilliant. To sprawiło, że w tymże utworze natychmiast zaczęto się doszukiwać antyamerykańskiego charakteru i ów znaleziono, choć nikt niczego nie potwierdził i cała sprawa nadal pozostaje w sferze domysłów. Ja również nie chcę niczego insynuować. Jak to kto odczyta, tak odczyta i już. Born Brilliant jest zestawieniem dwu wpływowych ludzi. Obaj zepsuci, ale każdy na swój własny sposób, jeden to łgarz i oszust, zimny i fałszywy kombinator, drugi zaś jest draniem, lecz draniem o jednej twarzy, nie - jak ten pierwszy - o dwóch obliczach.
Strasznie rozgadałem się o pozamuzycznych aspektach na płycie. Ale tak szczerze powiedziawszy to właśnie owe w Harvest of Souls są dla mnie na pierwszym planie i sprawiają, że o tym utworze nie zapomnę długo. Sama muzyka jest tutaj bardzo dobra, lecz nie wybitna. I to stwierdzenie można odnieść do całej płyty. IQ nagrało bardzo dobry album, którego od początku do końca słucha się niezwykle miło. Ciężko tu do czegokolwiek się przyczepić. Lecz tak jak niektórzy filozofowie twierdzili, że zło to brak dobra, tak jedyną wadą Dark Matter jest brak lepszej muzyki niż jest, brak czegoś naprawdę fenomenalnego. Jednak życzyłbym sobie, by tylko do tego typu minusów można się było odnosić w przypadku wielu innych recenzji.