Niby to tylko półgodzinna EP-ka, ale sądząc po liczbie oddanych sympatyków grupy Pain Of Salvation należy spodziewać się, że na ten krążek czekały tysiące wielbicieli talentu Daniela Gildenlöwa i spółki. Krążek „Linoleum” ma zapewne wypełnić lukę pomiędzy wydanym na początku 2007 roku albumem „Scarsick”, a przygotowywaną nową płytą długogrającą zespołu. I co?
Zapewne słuchaczy stęsknionych za nowościami firmowanymi przez PoS wydawnictwo to ucieszy, i to bardzo. Ale chyba tylko ich, bo z obiektywnego punktu widzenia nie ma na tym krążku odkrywczej, czy po prostu ciekawej muzyki. No, by być całkowicie obiektywnym powiem, że jest jej bardzo niewiele.
Dwa słabe nagrania („Linoleum”, „Mortar Grind”), jedna liryczna, średniej jakości ballada („If You Wait”), jeden przegadany kawałek nagrany zapewne w chwili, gdy ktoś zapomniał wyłączyć mikrofon w studiu („Bonus Track B”) i dwie stosunkowo niezłe, utrzymane blisko „statystycznej średniej”, kompozycje („Gone” i „”Yellow Raven”) - to trochę za mało, by kogokolwiek zachwycić. No, może tylko ortodoksyjni wyznawcy kultu Pain Of Salvation spędzą przy tym albumiku więcej czasu. Tak zwany „przeciętny słuchacz”, albo ktoś taki jak ja, mający krytyczne podejście do obecnej twórczości Gildenlöwa, zniechęcony jego chrypieniem, stękaniem i czym tam jeszcze, znużony brakiem fajnych melodii i ciekawych pomysłów muzycznych, po jednym – dwóch przesłuchaniach, odłoży ten krążek na bok i sięgnie po coś znacznie bardziej odkrywczego i przyjemnego w odbiorze. Sięgnie po prostu po jakąś dobrą płytę. A „Linoleum” schowa gdzieś głęboko, na dno szuflady...