Iron Maiden - Powerslave

Przemysław Stochmal

ImageIron Maiden nigdy nie był zespołem, który wprowadzał rewolucyjne zmiany w stylu prezentowanej przez siebie muzyki. Wydaje się, że właśnie tę jego artystyczną zachowawczość upodobali sobie fani, stała się ona niejako kredytem zaufania grupy wobec swoich wielbicieli. Podobnie zatem rzecz ma się w wypadku klasycznego albumu w dyskografii Iron Maiden – „Powerslave”, traktowanego jako jedna z najlepszych pozycji w dorobku formacji. Faktycznie, płyta zawiera kilka znakomitych utworów, które na stałe zaistniały nie tylko w grupie sztandarowych evergreenów zespołu, ale i zapisały się w kanonie muzyki rockowej. Chłodne spojrzenie na to dzieło pozwala jednak na dostrzeżenie na tym albumie nie tyle faktu powielania jako takiego stylu Iron Maiden, co w przypadku tego zespołu, jak wspomniałem, nie stanowi zarzutu, ale powielania tych samych patentów w sąsiadujących ze sobą na albumie utworach, co jest już bardziej kłopotliwą sprawą.

Kwestia ta nie dotyczy jednakże całego albumu, ale kilku utworów, które w związku z tym niestety pełnią funkcję wypełniaczy tej bądź co bądź solidnej płyty. Nie sposób zaprzeczyć, iż Iron Maiden na „Powerslave” wyraźnie postawili na instrumentalne pasaże. W każdym utworze muzycy dają popis swoich możliwości, łamiąc rytmy i wygrywając wirtuozerskie sola. O ile w większości przypadków są to fragmenty wspaniałe, za które właśnie świat pokochał Iron Maiden, o tyle instrumentalne części „The Duellists” i „Back in the Village”, zajmujące średnio po połowie każdego z utworów, są kalką zagranego zupełnie bez tekstu „Losfer Words (Big ‘Orra)” – i odwrotnie! Odnieść można wrażenie, iż zamierzenie upiększenia każdego z utworów instrumentalnym pasażem nie do końca było możliwe do zrealizowania i część motywów w tym celu trzeba było skopiować…

Na szczęście, inwencja Iron Maiden  była na tyle duża, że pozostałe utwory prześcigają się w pomysłach, rozwiązaniach, stanowiąc klasę samą dla siebie. Już na wstępie mamy do czynienia z energetycznymi i przebojowymi „Aces High” i „2 Minutes to Midnight”. To kolejne po „The Number of the Beast” i „The Trooper” radiowe hity zespołu, które nie tylko brzmią dojrzalej (żelazo się hartuje!), ale i lepiej ze względu na wyśmienitą produkcję – na tym polu „Powerslave” wypada, obok „Brave New World” z 2000 roku, najlepiej w całym dorobku zespołu. Najbardziej smakowite kąski grupa pozostawiła jednak na ostatnie 20 minut płyty. Tytułowy „Powerslave” to oparty na mocarnym, arabizującym riffie utwór z rozbudowaną i, co ważne, pomysłową częścią instrumentalną. Płytę zamyka zaś epicki, trzynastominutowy „Rime of the Ancient Mariner” - dzieło Steve’a Harrisa, w warstwie tekstowej zainspirowane poematem Samuela Taylora Coleridge’a, jako utwór muzyczny zaś stanowiące wyraz wieloletniej fascynacji basisty klasycznym rockiem progresywnym. Główny, marszowy motyw szybko przeradza się w zawiłą muzyczną opowieść, której moment kulminacyjny stanowi niezwykle sugestywna basowa zagrywka kojarząca się z kołysaniem okrętu na morzu, będąca, wraz z odgłosami skrzypiącego pokładu statku, tłem dla tajemniczej deklamacji Dickinsona. Całość robi piorunujące wrażenie, kto wie, czy to nie najlepsza rzecz, jaką panowie z Iron Maiden kiedykolwiek nagrali.

Przykład „Rime of the Ancient Mariner” czy „Powerslave” nie pozwala na odmówienie wysokiej formy i ciekawych pomysłów panom z Iron Maiden. Szkoda więc, że nie włożyli oni więcej serca w tworzenie samego środka albumu. Z mojego punktu widzenia „Powerslave” pozostaje bowiem niestety tylko płytą z kilkoma wybitnymi utworami, nie zaś wybitną płytą w dorobku Iron Maiden.

 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!