Morphelia - Waken The Nightmare

Artur Chachlowski

ImagePrawie każdego roku w prog rockowym świecie następuje jakieś muzyczne objawienie. Kilka lat temu prawdziwym odkryciem okazał się zespół Red Sand, trochę wcześniej Gazpacho, jeszcze wcześniej Knight Area, przed rokiem znikąd pojawił się Airbag, który umieścił w internecie kilka godzin swojej muzyki do darmowego ściągnięcia, a w tym roku, gdy wydawało się, że nie będzie już żadnego sensacyjnego odkrycia, w ręce trafił mi album niemieckiej grupy Morphelia zatytułowany „Waken The Nightmare”. I gdyby ktoś po jego wysłuchaniu zapytał mnie o największe tegoroczne objawienie progresywnego rocka, to nie zastanawiając się ani przez chwilę wskazałbym właśnie na zespół Morphelia. I na jego – nie boję się tego słowa – naprawdę doskonały album.

Na początek kilka faktów: Morphelia powstała w 1999 roku w małym miasteczku Norden. Działa w pięcioosobowym składzie: Guido Fröhlich (g), Günter Grünebast (k), Renko Rickerts (bg), Elmar de Groot (dr) i wokalista o swojsko brzmiącym nazwisku, Kurt Stwrtetschka. Mają już oni w swoim dorobku wydany w 2003 roku album „Prognocircus”. Program tamtego wydawnictwa wypełniło osiem średniej długości utworów (od 7 do 11 minut), które dość zgrabnie mieściły się w kategorii określanej mianem „prog rocka”. Nie były to jakieś wybitne utwory, choć kilka z nich wyróżniało się na tle innych swoją melodyjnością („A Winter’s Tale”) czy epickością („Virginhood’s End”), a cała płyta, choć rzetelna i porządnie wykonana, powiedzmy to szczerze, nie stanowiła jakiejś szczególnej wartości wyróżniającej ją na tle setek innych podobnych albumów. Być może dlatego 6 lat temu krążek „Prognocircus” przepadł zupełnie niezauważony w prog rockowych kręgach.

Z nową płytą na pewno tak nie będzie. Bowiem wydany przed kilkoma tygodniami album „Waken The Nightmare” to rzecz nie tylko dobra i fascynująca od pierwszego przesłuchania, ale chwilami (długimi chwilami!) ociera się wręcz o granice prog rockowego geniuszu. Im dłużej słucham tego wydawnictwa, tym nabieram coraz większego przekonania, że to płyta wybitna. Dlaczego?

Po pierwsze, to dzieło bardzo uporządkowane i przemyślane. Jest koncept albumem składającym się z dwóch srebrnych krążków (łącznie prawie dwie godziny muzyki). Opowiada on w formie wędrówki po poszczególnych pomieszczeniach, historię pewnego opuszczonego, otoczonego szeroka fosą, domostwa z 365 oknami. Towarzyszymy w tej wyprawie niejakiemu Eliasowi Morph, który przeżywa w starym domu niesamowite przygody. Spotyka ducha kapitana Imaginosa, zaklętą w obraz zjawę, która była jego żoną i uczestniczy w wydarzeniach, które wywrócą jego życie do góry nogami. Wszystko to odbywa się w tajemniczej, pełnej napięcia atmosferze, niczym z jakiegoś filmowego horroru.

Po drugie, płyta stylistycznie, pomimo całego swojego zróżnicowania, jest bardzo homogeniczna i spójna brzmieniowo. Przez cały czas poruszamy się po prog rockowej stylistyce, która kojarzy mi się z dokonaniami grupy Aragon. Tak z okolic płyty „Mouse”. Co więcej, głos Stwrtetschki – głównie dzięki sposobowi wokalnej ekspresji - podobny jest do Fisha. Stąd kolejne skojarzenia: wczesny Marillion. Ale są i inne: słyszymy to tu, to tam echa muzyki Pink Floyd, Genesis, Vangelisa, Sagi…

Po trzecie: zespół umiejętnie korzysta z dobrych sprawdzonych wzorców, i to zarówno ze „złotej epoki” symfonicznego rocka (posłuchajcie utworu „From The Room Of Silence”; chwilami brzmi niczym genesisowski „Entangled”), jak i bardziej współczesnych, trącących duchem prog metalu spod znaku Dream Theater (jak choćby w „Hunt In The Hall” czy „365 Windows”). Mało tego, od czasu do czasu zespół w zaskakujący sposób sięga po elektronikę (i to spod znaku klasyków w rodzaju Vangelisa albo Jarre’a, jak we wstępie do 27-minutowej suity „The End Is The Beginning Of The End”, jak i tej nowoczesnej, urockowionej jej odmiany, przypominającej to, co na płycie „Following Ghosts” do swojej muzyki wprowadził zespół Galahad – tu najlepszym przykładem jest utwór „Mirror Labyrinth”).

Po czwarte, na albumie „Waken The Nightmare” Morphelia stosuje mnóstwo pozamuzycznych efektów. Słyszymy na tej płycie w trakcie i pomiędzy kolejnymi utworami szelest kroków na wysypanej żwirem alejce, świergot ptaków, bzyczenie muchy, dźwięk roztrzaskujących się okiennych szyb, skrzypienie drzwi, tykanie i bicie zegara, rżenie koni… Wszystko to daje niezwykły efekt współuczestniczenia w opowiadanej na płycie historii, dzięki czemu czujemy się, jakbyśmy dosłownie towarzyszyli bohaterowi w jego wędrówce po mrocznych pokojach tajemniczej rezydencji.

Po piąte wreszcie, Morphelia gra na swojej płycie tak, że nie sposób się nudzić. Ta płyta fascynuje, wciąga, wabi swoim klimatem i zachęca do coraz uważniejszego zagłębiania się w opowieść. Dwie godziny, jakie trwa ten album, choć to niemal wieczność w realiach pędzącego dziś nie wiadomo gdzie i po co świata, zlatuje jakby to była jedna krótka chwila. Wiem, co mówię, bo sam kilkakrotnie tego przy słuchaniu „Waken The Nightmare” doświadczyłem. Ten album ma swoje tempo. Ma swoją dramaturgię. I co najważniejsze, ma swoją logikę.

Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak z całego serca zarekomendować ten album słuchaczom gustującym w muzyce, którą znamy z wczesnych płyt Marillionu, Aragonu, Pallas, Camel, IQ, Sagi czy Dream Theater. Żeby sprawa była jasna zaznaczę od razu, że nie mamy na „Waken The Nightmare” do czynienia z bezmyślnym naśladownictwem. W przypadku grupy Morphelia słyszymy mnóstwo jej własnych pomysłów, oryginalnych rozwiązań i zaskakujących, a przy tym skutecznych, bo wspaniale brzmiących, rozwiązań melodycznych oraz harmonicznych. Instrumentarium? Nie można mu nic zarzucić. Mamy tu piękne, zróżnicowane partie solowe, mamy piękne muzyczne plamy, na bazie których buduje się klimat poszczególnych kompozycji. Mamy naprawdę świetnego wokalistę. Mamy dużą rozpiętość stylistyczną (od ciężkich niemal metalowych dźwięków, jak w „On The Roof”), poprzez elementy zaczerpnięte z dzieł rocka elektronicznego, aż po nieomal muzykę klasyczną (klawesyn i orkiestra w „Blue Chamber”, kościelne organy we wstępie do „Imaginos”). Jednym zdaniem: rock symfoniczny pełną gębą. Rozmach, aż miło. Chcecie krótkich utworów? Proszę bardzo, jest trwający zaledwie półtorej minuty „The En Trance”. Chcecie długich suit? Proszę, jest trwające kwadrans przewspaniałe, wielowątkowe nagranie „In The Hall Of Stormy Oceans”. Mało? No to zapraszam ma sam koniec płyty. Jej finał stanowi 27-minutowa kompozycja „The End Is The Beginning Of The End”, w której splata się szereg muzycznych wątków zasygnalizowanych we wcześniejszych partiach albumu. Bogactwo pięknej muzyki. Ileż się tutaj dzieje! Ileż świetnej muzyki na płycie „Waken The Nightmare”! Ileż wspaniałych dźwięków i brzmień wyczarowują muzycy z grupy Morphelia!... I jakież wspaniałe i mądre zakończenie przewidzieli dla swojej płyty! Słowa 10-letniej Marlene Möss wypowiadającej swoim niewinnym głosem zdanie: “the end is the beginning of the end”… Koniec jest dopiero początkiem końca. Koniec płyty, ale jej finałowe dźwięki przywołują w pamięci początek albumu. Nie pozostaje nic innego jak włączyć tę płytę od nowa. Dwie godziny zlecą w mig. To Wam gwarantuję.

 

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!