MIndflower - Little Enchanted Void

Artur Chachlowski

Image“Little Enchanted Void” to płyta z gatunku „out of the blue”, ale przy bliższym poznaniu potrafiąca naprawdę zachwycić. Szczególnie swoim niepowtarzalnym i intrygującym klimatem.

To podobno już trzeci album w dorobku grupy Mindflower; album, albo – by być bardziej precyzyjnym – koncept album, opowiadający historię wyimaginowanego tajemniczego stworzenia, które narodziło się z promienia świetlnego i „odbywa podróż z chaosu do miejsca, gdzie panuje czystość”. Dość mocno wykoncypowany to temat, ale, proszę mi wierzyć, sporo w tej historii romantyzmu, liryki i chwytającej za serce prostolinijności. Struktura płyty również zadziwia swoją precyzją. Całość muzyki wypełniającej krążek „Little Enchanted Void” podzielona jest na 26 tematów, które trwają łącznie dokładnie… 80 minut. Co do sekundy. Zegarmistrzowska precyzja. I taka jest też muzyka grupy Midflower. Przemyślana, logiczna, płynnie rozwijająca się z minuty na minutę. Utrzymana w spokojnym, nostalgicznym klimacie, tylko od czasu do czasu przerywanym jakimś dynamicznym wejściem czy gwałtowniejszym przyśpieszeniem tempa.

Zespół, którego „matematycznym” mózgiem są: Fabio Antonelli (g, k), Gian Fabrizio Defacqz (v, k) i Alberto Callegari (bg) otoczony jest gromadką gości, którzy obsługują instrumenty perkusyjne, wiolonczele, oboje i skrzypce. Nie brakuje też wprowadzającego nostalgiczną nutę kwartetu smyczkowego. No i jest jeszcze dwójka pięknie śpiewających dziewczyn (Marguerite Delle, Marina Mole), które nie tylko uzupełniają partie śpiewane przez Defacqza, ale często same prowadzą główne linie melodyczne.

Najlepszym określeniem dla muzyki wypełniającej ten naprawdę ciekawy album byłoby nazwanie jej „kameralną symfonią rockową”. Kolejne fragmenty płyty łączą się i płynnie przechodzą jeden w drugi, co w trakcie słuchania daje poczucie uczestnictwa w wielkim muzycznym misterium. Poszczególne tematy są na tym albumie raczej „malowane”, niźli „grane”. Zespół położył nacisk na spokojną, tajemniczą atmosferę i już od pierwszych akordów wprowadza słuchacza w magiczny świat swoich czarownych dźwięków. Być może nie ma na tym krążku zbyt wielu fragmentów, które momentalnie zapadają w pamięć, ale wcale nie w chwytliwych tematach upatrywałbym siły tego albumu. Tu liczy się klimat, liczy się niecodzienne zestawienie rockowego i klasycznego instrumentarium, tu liczy się intensywność przekazu w zaskakujący sposób osiągana za pomocą minimalistycznych środków artystycznego wyrazu.

Nostalgiczna muzyka grupy Mindflower niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, wymaga skupienia i prowokuje do myślenia. Wycisza i skłania do głębszej refleksji. Dzięki temu płyta „Little Enchanted Void” jest idealnym środkiem na wtopienie się w tło mrocznego jesienno-zimowego sezonu, który po niedawnym wprowadzeniu czasu zimowego przejął na długo we władanie otaczającą nas rzeczywistość. Relaks przy tej spokojnej, uduchowionej i bardzo klimatycznej muzyce z pewnością rozjaśni ogarniające nas coraz dłuższe noce.

PS. Album "Little Enchanted Void" został nagrany w studiu Petera Gabriela, Real World Studios, a zmiksowany w słynnym londyńskim studiu Abbey Road.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!