Gdy niezadowolony z muzycznego kierunku, w którym zaczął podążać jego zespół, legendarny gitarzysta Ritchie Blackmore opuścił kolegów, by założyć własną formację pod nazwą Rainbow, przyszłość Deep Purple nie była jasna. O ile bowiem grupa przyzwyczaiła sowich fanów do faktu, że posada wokalisty nie jest w niej dożywotnia, o tyle odejście Blackmore’a, którego charakterystyczny styl i brzmienie gitary wraz z instrumentami klawiszowymi Jona Lorda, definiowały charakter muzyki zespołu, było znakiem, że nie dzieje się dobrze. Istotnie, „Come Taste the Band” jest ostatnim premierowym materiałem, który zespół wydał przed siedmioletnim zwieszeniem działalności.
Zniechęcenie Blackmore’a wynikało z faktu, iż charakterystyczne, hardrockowe brzmienie Deep Purple łagodniało, niebezpiecznie kierując się w stronę funky. Odejście gitarzysty pozwoliło głównemu rzecznikowi funkowych brzmień w zespole, basisto-wokaliście Glennowi Hughesowi, na częściowe ziszczenie tej bądź co bądź oryginalnej wizji nowej natury zespołu. I choć w przypadku „Come Taste the Band” wciąż mamy do czynienia z hardrockiem, nie sposób nie zauważyć, iż naleciałości muzyki funky przewijają się niemal przez cały album. O ile jednak na poprzedniej płycie „Stormbringer” stanowiły miłą dla ucha ciekawostkę, tutaj zaczynają grać dominującą rolę. Za ich sprawą całość brzmi znacznie bardziej piosenkowo, niż jakakolwiek wcześniejsza płyta zespołu, co potwierdza zresztą bardzo krótki czas trwania poszczególnych utworów.
Wśród owych funkujących piosenek najciekawsza jest zaśpiewana przez Glenna Hughesa „Gettin’ Tighter”, w której artysta udowadnia poza sporymi wokalnymi możliwościami, iż jego kunszt jako basisty, w funkowej odsłonie prezentuje się jeszcze okazalej. Utwór zaś kończy długie gitarowe solo nowego w szeregach Deep Purple Tommy’ego Bolina, młodego, utalentowanego i już doświadczonego gitarzysty (m.in. współpraca z Billym Cobhamem), który w premierowych nagraniach brzmi wyjątkowo dobrze. Piosenki, w których zespół postanowił kontynuować „czystą” hardrockową linię, wypadają różnie. Otwierający album „Comin’ Home” jest tylko bladym wspomnieniem po energetycznym Burn, zaś oparty na sztampowym purpurowym riffie „Love Child” w pewnym momencie psuje dobre wrażenie przez funkujące solo Lorda. Znacznie lepiej wypada dwuczęściowy „This Time Around /Owed to 'G'” – duet Hughesa z akompaniującym mu na fortepianie Lordem poprzedza tu kilkuminutowy instrumentalny, fragment w wykonaniu całego zespołu.
Płyta „Come Taste the Band” z pewnością jednak przez wielu zostałaby zapomniana, gdyby nie zamykający płytę utwór „You Keep On Moving”. To w zasadzie jedyna kompozycja na płycie, którą z pełną odpowiedzialnością można określić mianem klasycznego, wielkiego Deep Purple. Oparta na basowym riffie i wspólnym śpiewie Coverdale’a i Hughesa, wzmaga napięcie, które sięga zenitu w „prawdziwym” Lordowskim solo na organach Hammonda. Potem ponownie wracamy do punktu wyjścia, by znów sięgnąć szczytu podczas sola Bolina, które chyba najsilniej wśród wszystkich kompozycji na płycie przywodzi na myśl Ritchiego Blackmore’a. Łabędzi śpiew klasycznego Deep Purple.
„Come Taste the Band” jest jednak jedną ze słabszych pozycji zespołu. Album zyskał sprzedaż najgorszą od lat, a zespół promujący album borykał się z nałogowymi problemami, co ostatecznie doprowadziło do rozwiązania formacji. Płyta ta jednak ma jeden poważny aspekt, który stanowi o jej wyjątkowości wśród fanów – jest wspomnieniem po utalentowanym młodym gitarzyście, Tommym Bolinie, który wkrótce po rozpadzie Deep Purple, w wieku 25 lat zmarł wskutek przedawkowania narkotyków.