D'accord - D'accord

Artur Chachlowski

ImageBardzo prosta, stylizowana na oldschoolową, okładka, klasyczne instrumentarium (Stig Are Sund – gitary, Fredrik Horn – instrumenty klawiszowe i saksofon, Bjarje Rossehaug – perkusja, Martin Sjöen – gitara basowa oraz Daniel Måge – śpiew i flet), a wśród krótkiej listy podziękowań znamienne zdanie: „dziękujemy latom siedemdziesiątym…”. Dodam do tego jeszcze, choć pewnie już domyśliliście się tego po przeczytaniu nazwisk muzyków tworzących grupę, że D’accord to zespół skandynawski. Konkretnie pochodzi on z Norwegii (muzycy mieszkają na wyspie Stord, na południe od Bergen). A skoro tak, to na ich debiutanckim, wydanym kilka miesięcy temu krążku nie może być źle.

I źle nie jest. Jest nawet bardzo dobrze. A zważywszy na to, że D’accord funkcjonuje zaledwie od półtora roku, to jest po prostu świetnie. Gdy słucha się debiutanckiego krążka tego zespołu, ma się wrażenie, jakby czas się zatrzymał gdzieś na początku ósmej dekady ubiegłego wieku. Charakterystyczne brzmienie z epoki, wykorzystanie analogowych instrumentów, stronienie od nowinek i nowoczesnych rozwiązań technicznych – to cechy wyróżniające utwory grupy D’accord. Na płycie znajduje się pięć długich kompozycji, które trwają łącznie 44 minuty z sekundami (to kolejny „ślad” epoki pamiętającej winylowe płyty, limitujący czas trwania longplayów do maksymalnie trzech kwadransów).

Całość rozpoczyna się utworem „Play By The Half Rules”. To 12 minut wielkiej epickiej jazdy opartej na wspaniałych klimatach budowanych przy pomocy melotronu, organów, fortepianu, rhodesa oraz surowej, lecz bardzo melodyjnej gitary. Utwór składa się jakby z trzech części: po ostrym, melodyjnym początku mamy długą część instrumentalną (cudowna psychodelia pachnąca epoką flower power), by wreszcie poszczególne wątki zbiegły się w niesamowicie powolnym, pompatycznym finale, który trwa – bagatela – ponad pięć długich minut i stanowi najwspanialszy fragment tego wydawnictwa. Aż chciałoby się samemu zaśpiewać wraz z Danielem Måge: „You see me, you see me, you see me…”.

Utwór numer 2 – „This Is The One” – to krótszy, niespełna pięciominutowy, dynamiczny kawałek, w którym zespół ani na chwilę nie zwalniając tempa zabiera nas w podróż w hippisowskie czasy rodzącej się muzyki hard rockowej. Trzeba przyznać, choć nie wiem jak ludzie tworzący grupę D’accord to robią, że nie byłbym w stanie (gdybym nie wiedział wcześniej kto go wykonuje) powiązać tego utworu ze współczesnością. Pewnie szukałbym gdzieś w pamięci jakichś nieznanych nagrań grup pokroju The Nice, Jethro Tull, Indian Summer czy Jane.

Kolejne nagranie na płycie, „Bin”, utrzymane jest w wolniejszym tempie. Dużo tu akustycznych dźwięków (gitary, fortepian, flety), trochę instrumentalnych improwizacji, ale ani na moment zespół nie traci kontroli nad muzyką. Jest dobrze, jest nawet świetnie. Jest oldschoolowo.

Nagranie numer 4: „Time To Play”. Rzeczywiście, nadszedł czas, by się zabawić, by zagrać, by posłuchać czegoś, co powoduje przemiłe mrowienie w całym ciele. Grupa D’accord potrafi kreować nastrój. Przez ponad osiem minut prowadzi słuchacza przez meandry swojej muzyki. Na przemian jest lirycznie i dynamicznie, po sekcji wokalnej następuje rewelacyjna sekcja instrumentalna. A wszystko to znowu osadzone jest w klimacie lat siedemdziesiątych, który potęgowany jest przez niesamowite brzmienie saksofonów (King Crimson się kłania!), zapierające dech w piersiach dźwięki organów Hammonda oraz fantastyczne wielogłosowe harmonie wokalne.

Na końcu debiutanckiego wydawnictwa grupy D’accord znajduje się blisko piętnastominutowe opus zatytułowane „Capitale Venditio”. To rzecz absolutnie genialna i jedyna w swoim rodzaju. Gdyby faktycznie ukazała się na płycie wydanej 35-40 lat temu, byłaby dzisiaj klasykiem nad klasykami.

Cóż mogę jeszcze powiedzieć?... Sympatycy twórczości grup Rare Bird, Procol Harum, Jane, Indian Summer, Spring i kogo tam jeszcze, nie zwlekajcie ani chwili. Siadajcie szybko do swoich komputerów, łączcie się z internetowymi sklepami sprzedającymi dobre płyty i w ciemno zamawiajcie album norweskiej grupy D’accord. Nie pożałujecie. A gdy z lenistwa, lub jakiegoś innego powodu nie dotrzecie do tej płyty – być może świat się nie zawali, ale przejdzie Wam koło nosa szansa na „odkrycie” współczesnego zespołu, który idealnie wpisuje się w muzyczny koncept przełomu lat 60. i 70. minionego stulecia. A chyba nie chcielibyście, żeby minęła Was taka gratka. Ja w każdym razie z całego serca polecam tę płytę!

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok