Brother Ape - Turbulence

Artur Chachlowski

Image"Turbulence” to już czwarty album w dorobku grupy Brother Ape. Czytelnicy, którzy czytali omówienie poprzednich płyt tego zespołu (płyty „On The Other Side” (2005), „Shangri- La” (2006) oraz „III” (2008)) wiedzą, że nie wywarły one na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia.

Najnowszy krążek szwedzkiego tria, choć wcale nie jest płytą wybitną, to chyba jednak najlepsza pozycja w biografii zespołu. Moim zdaniem jest to najbardziej spójny i najrówniejszy ze wszystkich dotychczasowych albumów. Grupa Brother Ape zdecydowanie postawiła tym razem na bardziej typowe progresywne brzmienia, a konstrukcja poszczególnych kompozycji (większość z nich ma opasłe, 7 – 9-minutowe rozmiary) jednoznacznie wskazuje, że zespół odrobił lekcję i zamiast na eklektyzm, który dominował na poprzednich płytach, postawił na złożoność i kompleksowy charakter swoich kompozycji.

Podoba mi się dynamika i tempo, które ma ten album. Chwilami wigor i energia aż tryska. Zespół od pierwszych taktów otwierającej płytę kompozycji „Welcome Future” po ostatni utwór "Lifeprints” gra w sposób wyrazisty, soczysty i z pazurem. Oczywiście stosuje też swoiste interludia, jak chociażby w postaci spokojnej ballady „No More” czy instrumentalnej akustycznej miniaturki „Early” (to niespełna minuta przepełniona miłą melodyjką zagraną na akustycznej gitarze), będącej w istocie wstępem do najlepszego nagrania na płycie, tytułowego „Turbulence”. W utworze tym wyraźnie słychać jazz rockowe wpływy (słychać to szczególnie w grze gitarzysty), ale mocna melodia i swobodne tempo nadają mu lekkiego charakteru. Gdzieś w tle odzywają się echa muzyki grupy Rush, słychać też odrobinę Sagi i odpryski muzyki amerykańskiego bandu Cairo.

Dobrze prezentuje się też najdłuższy na płycie, blisko 10-minutowy „No Return”. Zaczyna się on dość spokojnie od gitarowego unisono zatopionego w dźwiękach miękkiego basu, po chwili włącza się „leniwy” wokal Stefana Damicolasa, aż wreszcie następuje długa gitarowa solówka (też Damicolas), która swoim stylem przypomina mi trochę Steve’a Howe’a. Bardzo dobry utwór.

Zaraz po nim mamy instrumentalny utwór zatytułowany… „Autostrada”. Ten sześciominutowy fragment to głęboki ukłon w stronę twórczości Pata Metheny. Mamy tu delikatny jazz rock z lekko swingującą gitarką i ciekawie prezentującymi się perkusyjnymi rytmami. No i wreszcie finał płyty – „Lifeprints”. Ma on w sobie najwięcej epickiego zadęcia, pojawia się nawet motyw przypominający pamiętny riff z zeppelinowskiego „Kashmiru”, choć po jakimś czasie całość trochę rozmywa się i utwór jakby zmierzał do nikąd. Być może nie jest to finał marzeń, ale stanowi w sumie nienajgorsze podsumowanie tej – co by nie mówić – dość udanej (wreszcie!) płyty grupy Brother Ape. Ciekawe czy Szwedzi podtrzymają tą tendencję zwyżkową na następnym krążku?

www.progressrec.com

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!