Sunrise Sunset - czy coś Wam to przypomina? To tytuł popularnej pieśni ze „Skrzypka na dachu” i kto wie czy akurat nie z tego musicalu grupa muzyków działających pod kierownictwem Andrew Lee-Betha i Steve’a Kuddinsa (uwaga, nie sądźcie nikogo po nazwiskach i peseudonimach! Obaj panowie to Rosjanie) wzięła sobie nazwę swojego projektu. Ale żeby nie było wątpliwości, stylistycznie znajdują się oni ze swoją muzyką bardzo daleko od popularnego musicalu. Sunrise Sunset wykonuje instrumentalną muzykę, która jest kombinacją motywów progresywnego rocka osadzonych gdzieś w zamierzchłych latach siedemdziesiątych z brzmieniem ambient i połamanymi rockowymi rytmami skąpanymi w jazz rockowym sosie. Często określa się ten rodzaj grania muzyką „fusion”. I coś faktycznie w tym określeniu jest. Sporo tu różnorodnych wpływów i zmieniających się jak w kalejdoskopie rytmów i nastrojów.
Trzeba jasno powiedzieć: ta płyta zawiera muzykę nie dla wszystkich. Daleko jej do popularnych, przyjaznych uszom przeciętnego słuchacza, klimatów. Trzeba być dobrze przygotowanym, wręcz osłuchanym znawcą jazz rockowej muzyki, by w pełni docenić zawartość albumu projektu Sunrise Sunset. To właśnie dla amatorów bezkompromisowego, dalekiego od prostego i melodyjnego grania skierowana jest ta propozycja.
Być może nie jest to wybitna pozycja w swojej kategorii, ale posłuchać warto. Szczególnie powinni się z nią zapoznać sympatycy instrumentalnego jazz rocka o wybitnie ilustracyjnym charakterze.