Wydany w 1981 roku krążek jest wśród fanów rocka progresywnego albumem najczęściej uznawanym za najwybitniejsze dzieło w dyskografii Rush. Co znaczące, muzyki zawartej na tym albumie ściśle progrockową jednak nijak określić się nie da. Progrockowy jest tutaj raczej sposób muzycznego myślenia, twórcza wrażliwość, jaką nabyli Kanadyjczycy poprzez cechujące kilka wcześniejszych albumów próby na polu klasycznie pojmowanego rocka progresywnego. Próby te ostatecznie poprowadziły zespół ku absolutnemu kompozytorskiemu i wykonawczemu szczytowi, jakim jest muzyka zawarta na „Moving Pictures”.
Pierwszą stronę winylowej płyty wypełniły utwory, które na stałe wpisały się do absolutnej czołówki najbardziej znanych i najczęściej prezentowanych na koncertach utworów zespołu. Już po otwierającym płytę „Tom Sawyer” słychać, że zespół znacznie śmielej zaczyna wprowadzać dźwięki syntezatorów do swojej muzyki, przy czym proporcjonalnie odważnie eksponuje swoje wykonawcze możliwości przy zastosowaniu właściwych sobie „pierwotnych” instrumentów. Geddy Lee, Alex Lifeson i Neil Peart nie dają sobie żadnej taryfy ulgowej – w tym z założenia przebojowym utworze, jakim jest „Tom Sawyer”, pierwszą lepszą „instrumentalną” okazję wykorzystują na wirtuozerskie szaleństwo. W żadnym stopniu nie zaburza ono jednak piosenkowej koncepcji utworu, który w swojej inteligentnej przebojowości nie ustępuje innym koncertowym i składankowym niezbędnikom z tego albumu, a mianowicie „Red Barchetta” i „Limelight”. Słuchając „Moving Pictures” w kontekście późniejszych dokonań grupy, odnoszę wrażenie, że oba te utwory stanowiły w pewnym stopniu punkt odniesienia dla Kanadyjczyków w kreowaniu stylu, jaki przybrała muzyka Rush po wydaniu tego longplaya. „Red Barchetta”, choć poniekąd rozwija znany z poprzedniego albumu pomysł na przebojowy utwór „The Spirit of Radio”, jest niemal wzorcową kompozycją dla najsłynniejszych piosenek zespołu z lat 80., zaś „Limelight”, zwłaszcza dzięki linii melodycznej wokalu, stanowi prototyp dla wielu nagrań Rush z albumów wydanych od lat 90. po ostatni jak dotąd „Snakes & Arrows”. Te dwie kompozycje rozdziela natomiast magnum opus wśród instrumentalnych utworów grupy – „YYZ”. Zaledwie cztery i pół minuty wystarczyły Kanadyjczykom, by za pomocą muzycznego języka fusion zademonstrować całą gamę wykonawczych możliwości, zaprezentować najwyższej próby muzyczny kunszt.
Utworem otwierającym drugą stronę winylowej płyty jest „The Camera Eye” – ostatnia w dorobku zespołu kompozycja, która przekroczyła długość dziesięciu minut. Choć jest to dość złożony numer, odbiega od stricte progresywnych formuł, które muzycy zastosowali choćby w przypadku „Jacob’s Ladder” i „Natural Science” z poprzedniego albumu – Lifeson i Lee jako kompozytorzy w mistrzowski sposób rozwinęli tradycyjny schemat zwrotkowo-refrenowy tak, aby powstał zwarty, dziesięciominutowy utwór - atrakcyjny i intrygujący, niczym opisywane w tekście Pearta wielkie metropolie. Natomiast całą tę kolekcję „poruszających obrazów” (gra słów genialnie przeniesiona na okładkę przez nadwornego grafika Rush, Hugh Syme’a) zamykają kompozycje, w których Kanadyjczycy zrezygnowali z instrumentalnych fajerwerków, stawiając na wykorzystanie prostych środków idealnych do wytworzenia absolutnej muzycznej magii. Najpierw - chwilami tajemniczy, w gruncie rzeczy jednak dość patetyczny „Witch Hunt”, w którym do odegrania prowadzącej melodii wykorzystano syntezatory – ze zjawiskowym efektem. Na sam koniec zaś wyjątkowy „Vital Signs” – poniekąd nawiązująca do reggae perełka, której z pewnością nie powstydziliby się sami The Police. A odegrana, niby od niechcenia, partia solowa basu słyszalna na około półtorej minuty przed końcem albumu i następujący po niej przejmujący śpiew Geddy’ego Lee, chyba specjalnie tak sprytnie zostały przez niego wykoncypowane, aby utwierdzać słuchacza w poczuciu żalu, że kolejne obcowanie z tym wybitnym albumem właśnie dobiega końca…
„Moving Pictures” jako album pełen znakomitych muzycznych pomysłów i nadzwyczajnych instrumentalnych rozwiązań okazał się największym sukcesem artystycznym i komercyjnym w karierze Rush. Ponadto historia pokazała, że stał się wzorcem dla nowej gałęzi progrocka - świadomość zawartej na nim muzyki mianowicie była ogromna u artystów inicjujących tak bardzo popularny dziś gatunek progresywnego metalu, z Dream Theater na czele. „Moving Pictures” rolę taką zyskał jednak nie jako klasyczny album progrockowy, co bowiem znamienne - na zdefiniowanie muzycznego stylu tego twórczego apogeum kanadyjskiego tria jedynym trafnym określeniem pozostaje „Rush”.