Ordinary Brainwash to jednoosobowy projekt wywodzący się z prężnie działającej wytwórni Lynx Music. Rafał Żak jest młodym muzykiem – multiinstrumentalistą, autorem muzyki i anglojęzycznych tekstów utworów wypełniających program płyty zatytułowanej „Disorder In My Head”, która ukazała się tuż przed Bożym Narodzeniem. Rafał zagrał na niej na wszystkich instrumentach (gitary, bas, perkusja, instrumenty klawiszowe, syntezatory, programming) i przedstawił dziesięć tematów, którymi mniej lub bardziej świadomie zbliżył się do stylistyki uprawianej przez grupę… Porcupine Tree.
Rafałowi Żakowi wyszedł bardzo „jeżozwierzowy” album. Stało się tak świadomie, czy przez przypadek? Działając w prog rockowej branży nie sposób jest nie natknąć się na muzykę Stevena Wilsona, dlatego odnoszę wrażenie (choć pewności nie mam), że Rafał bezkrytycznie zasłuchany jest w twórczość lidera Jeżozwierzy. Nieomal w każdym dźwięku na płycie „Disorder In My Head” czai się duch muzyki Porcupine Tree, No-Man, bądź Blackfield. Ale nie piszę tego po to, by wyrazić swoją dezaprobatę dla produkcji firmowanych przez Ordinary Brainwash.
Po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu „Disorder In My Head” moje odczucia są zdecydowanie na TAK, niemniej jednak dostrzegam w nim kilka słabszych elementów, na które chciałbym zwrócić uwagę Czytelnikom tego tekstu. Otóż, jak to bywa w przypadku projektów grających muzykę jednoznacznie zainspirowaną dokonaniami uznanej w swej dziedzinie megagwiazdy, Ordinary Brainwash może narazić się krytykom, którzy z łatwością zarzucą mu „wtórność”, „naśladownictwo”, „zrzynanie” czy co tam jeszcze. Obalę ten zarzut stwierdzeniem, iż w muzyce Rafała Żaka nie ma muzycznych cytatów, nie ma klonowania, ani nie ma sięgania wprost po kiedyś zagrane już przez Wilsona dźwięki i melodie. Jest raczej próba oddania klimatu, umiejscowienia się w podobnej stylistyce, a może nawet chęć skorzystania z muzycznego „drogowskazu”, który Jeżozwierze postawiły ładnych parę lat temu, kiedy sięgały na szczyty prog rockowego establishmentu.
Kolejny zarzut, który z pewnością wytoczą krytyczni „znawcy tematu”, to słaby wokal. Owszem, głos Żaka być może nie należy do najmocniejszych i najbardziej wyrazistych, lecz sposób wokalnej ekspresji to rzecz bardzo wrażliwa na indywidualne gusta. Jednym się podoba, innym nie. Mnie się podoba, choć Rafał wcale nie stał się moim ulubionym wokalistą. Za co mogę go pochwalić to to, że nie tylko potrafi nieźle śpiewać, nie tylko umie sięgać po przeróżne formy ekspresji (szept, głos przepuszczony przez interkom), ale jest jeszcze przy tym niezłym instrumentalistą. Dwa w jednym. Człowiek – orkiestra. Dodajmy: dobra orkiestra. Czyż trzeba czegoś więcej?
Zniecierpliwieni moim odporem krytycy prawdopodobnie przypuszczą atak z jeszcze innej flanki: a że kompozycje miałkie, że z płyty wylewa się muzyczna płytkość, że słychać słabość warsztatu kompozycyjnego, że album cierpi na typowe wady debiutu…
Załamię wtedy ręce (bo jakoś tak zawsze dziwnie się dzieje, że na jeden rzeczowy argument na TAK, od razu pojawia się pięć na NIE), ale zdecydowanie obalę i tę tezę, gdyż moim zdaniem płyty „Disorder In My Head” słucha się bardzo przyjemnie. Być może nie jest to album odkrywczy i przełomowy, ale wcale nie słychać na nim, że całą muzykę wykonuje jednoosobowo jeden artysta. Ordinary Brainwash brzmi jak pełny zespół, a w grze i śpiewie Rafała Żaka nie ma ani cienia debiutanckiej tremy, ani też śladu braku doświadczenia. Zaskakujące jest, jak ten młody człowiek, który nie zaistniał do tej pory w świecie polskiego rocka, potrafił tak umiejętnie przelać mnóstwo swoich doskonałych pomysłów na papier i przekuć je w naprawdę ciekawą muzyczną całość zatytułowaną „Disorder In My Head”. To, że to rzecz od A do Z z gatunku „jeżozwierzowych”, to już inna sprawa. Może na swoich kolejnych płytach Rafał wprowadzi jakieś nowe wątki? Jestem pewien, że tak będzie, bo choć nie znam człowieka, to przez skórę czuję, że wyznaje on taką filozofię, że ci co stoją w miejscu, w istocie się cofają.
Na koniec kilka słów o poszczególnych utworach wypełniających płytę. Nie sposób w zdecydowany sposób wyróżnić jedne kosztem drugich, a to dlatego, że albumu słucha się najlepiej jako zamkniętej całości. Bardzo podoba mi się piosenkowy fragment „Fracture”. Równie miło i lirycznie robi się pod sam koniec płyty, gdy rozbrzmiewa nagranie – wizytówka tego projektu, zatytułowane „Ordinary Brainwash”. Świetnie prezentuje się, długimi chwilami wręcz porywający, instrumentalny utwór „Chase/Execution/Sweet Agony”. To kawał porządnej odlotowej jazdy z ciekawymi partiami solowymi gitar i klawiszy. Nieźle słucha się też onirycznego, z lekka rozmazanego nagrania „As A Floating Leaf”. Dla uszu złaknionych bardziej dynamicznych, quasi transowo-ambientowych brzmień (w stylu, z którego Porcupine Tree zasłynął na płycie „Signify”), polecam początkowy fragment płyty z utworami „Freedom Of Speech, Right To Choose” i „”Insomnia” na czele. No i jest jeszcze mój faworyt w postaci rozdygotanego, ale rytmicznego i obdarzonego świetnym refrenem „Very Old Deluded Kingdom Of Absolution”, którego tempo i ładunek emocjonalny narastają minuta po minucie. Oj dzieje się tu, dzieje… Wymieniłem prawie wszystkie utwory? To tylko dowód na to, że płyta „Disorder In My Head” to równa, zamknięta całość, która nie ma ani dłużyzn, ani odstających swoim poziomem in minus, punktów.
Przyznaję, że spodobał mi się ten ostatni tegoroczny, naprawdę godny uwagi, polski debiut. Nie odważę się nazwać tego wydawnictwa „bardzo dobrą płytą”. Ale uważam, że „Disorder In My Head” to coś więcej niż normalny „dobry” album. Zwracam uwagę na tę pozycję wszystkich fanów progresywnego rocka znad Wisły.