Grupa Leash Eye rozpoczęła działalność w 1996 roku jako Mad Dog. Pierwsze demo (1999) zostało nagrane w składzie: Opath (g, v), Marecki (bg) i Karbi (dr). Zespół sporo koncertował szukając jednocześnie wokalisty. W 2003 roku do grupy dołączył Mały (ex-Symphony Of Despair), lecz w trakcie prac nad debiutanckim albumem wokalista opuścił zespół, a jego miejsce zajął Sebb z grupy Czołg. Gdy wydawało się, że płytowy debiut jest już na wyciągnięcie ręki, grupa Leash Eye zawiesiła działalność, gdyż Opath dołączył do grupy Corruption, a Sebb został wokalistą Dragon’s Eye. Ostatecznie (ale z dużym opóźnieniem) obu muzykom udało się jednak pogodzić pracę w tych zespołach z projektem Leash Eye, a wynikiem niedawnej sesji nagraniowej w warszawskim Kokszoman Studio jest debiutancki krążek zatytułowany „V.E.N.I.”.
Album został nagrany w czteroosobowym, a właściwie pięcioosobowym, składzie, gdyż obok Sebba, Opatha i Mareckiego na perkusji zagrał Konar. Co ciekawe, w charakterze gościa na płycie wystąpił też znany z grupy Riverside, Michał Łapaj, który wzbogacił brzmienie Leash Eye o partie organów Hammonda.
Na tej dość krótkiej płycie (niewiele ponad 40 minut) znalazło się osiem utworów utrzymanych w duchu bardzo energetycznego rocka ocierającego się o granice metalu. Zespół kładzie nacisk na mocne riffowe granie, które z pewnością ucieszy słuchaczy, którzy uwielbiają klimaty a’la Black Sabbath, Budgie czy Uriah Heep. Mocne brzmienia i soczyste riffy dominują w brzmieniu zespołu, które Leash Eye doskonale demonstruje w dwóch pierwszych utworach na płycie: „Zraniony ptak” i „Sztorm”. Kolejne nagranie, „Jeszcze nie”, tętni lekko bluesowym nastrojem i brzmieniowo przybliża się do starych dokonań Deep Purple. Zresztą stylistycznie grupa cały czas utrzymuje się w hard rockowym klimacie typowym dla lat 70. Tak jest od pierwszego do ostatniego utworu na płycie, w której to zakończeniu Leash Eye umieścił dwa numery zaśpiewane przez Sebba po angielsku. Ale przyznam szczerze, że ani „The Nightmover”, ani „B.A.D.” nie zachwyciły mnie do tego stopnia, jak polskojęzyczny repertuar tego naprawdę dobrze i zaskakująco dojrzale brzmiącego hard rockowego zespołu z Warszawy. Polecam szczególnej uwadze przesycony mroczną psychodelią utwór „Nie po to…”. To solidny numer, którego nie powstydziłby się żaden z czołowych hard rockowych zespołów lat 70.