Taylor's Universe - Artificial Joy

Artur Chachlowski

ImageZadziwiające jest jak często Robin Taylor wydaje kolejne płyty swojego projektu o nazwie Taylor’s Universe. W zeszłym roku - jeśli mnie pamięć nie myli - ukazały się chyba trzy jego krążki. Wiosną tego roku recenzowany był na naszych łamach album „Return To Whatever”, a teraz ukazuje się kolejna płyta zatytułowana „Artificial Joy”. Inna rzecz, że kolejne płyty grupy Taylor’s Universe nie są zbyt długie (ta najnowsza trwa 3 kwadranse), ale i tak trzeba przyznać, że częstotliwość jest doprawdy imponująca.

Zmieniają się tylko wytwórnie płytowe, z którymi Robin współpracuje (MALS, Transsubstance, Marvel Of Beauty), ale zasadniczo rzecz biorąc, muzyka pozostaje bez zmian. W przypadku grupy Taylor’s Universe mamy do czynienia z instrumentalnym progresywnym rockiem wykonywanym na bardzo wysokim poziomie. Pod tym względem Taylor i spółka trzymają klasę i w przypadku płyty „Artificial Joy” nie ma absolutnie mowy o jakimkolwiek obniżeniu lotów w stosunku do poprzednich wydawnictw. Inna rzecz, na ile i jak długo jeszcze coraz to nowe i, co chyba najważniejsze, bardzo podobne do swoich poprzedników, albumy mogą stanowić atrakcję dla sympatyków twórczości tego duńskiego muzyka?

Jego kolejne płyty zbierają zewsząd bardzo pochlebne recenzje (polecam choćby angielskojęzyczne teksty dotyczące poprzednich albumów Taylor’s Universe, które na naszych łamach w dziale REVIEWS publikuje Kev Rowland), także i moja ocena omawianej dzisiaj płyty - przynajmniej z obiektywnego punktu widzenia - musi być wysoka, to jednak zaczynam zastanawiać się, czy powoli nie nadchodzi punkt nasycenia? A może nawet swoistego przesycenia ilością podobnej muzyki w jednostce czasu? Coś mi się zdaje, że album „Artificial Joy” nie wnosi nic nowego (albo bardzo niewiele) do obrazu muzyki formacji Taylor’s Universe. Owszem, potwierdza wysoką klasę i dobrą formę zespołu, ale czy sięgniemy po ten właśnie krążek, czy, dajmy na to, po wydany w 2007 roku album „Terra Nova”, odniesiemy wrażenie, że słuchamy tej samej muzyki.

Tak sobie myślę, że Taylor pod szyldem „Taylor’s Universe” od lat nagrywa wciąż tę samą płytę nadając jej wydawanym co kilka miesięcy kolejnym „odcinkom”, coraz to nowe tytuły. Album „Artificial Joy” zawiera 7 muzycznych tematów utrzymanych w duchu prog rocka rodem z Canterbury z dość ciekawymi liniami melodycznymi. Generalnie można by podciągnąć tę muzykę pod określenie „soft jazz rock”. Gdyby jednak takie zaszufladkowanie miało kogoś zniechęcić, warto pamiętać, że muzyka Taylor’s Universe, pomimo tej „groźnie” brzmiącej definicji, jest lekkostrawna, nie rani uszu kakofonicznymi dźwiękami, a długimi chwilami hipnotyzuje swoją lekkością i magiczną ulotnością. I wciąż czaruje swoim klimatem…

Robin Taylor, który gra na instrumentach klawiszowych i gitarach otoczył się na tej płycie prawie tym samym, co zawsze, gronem muzyków: Carsten Sindvald gra na klarnetach i saksofonach, Michael Denner i Finn Olafsson na gitarach, Flemming Muus Tranberg na basie, Klaus Thrane na perkusji, Jakob Mygind na saksofonach, a Louise Nipper w utworach „Atmosfear” i „Laughter” używa swojego głosu do melorecytacji i wokaliz.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!