Dwie bardzo miłe polskie płytowe niespodzianki trafiły mi w ręce pod sam koniec ubiegłego roku. O minialbumie grupy Leafless Tree piszemy tutaj. Drugim jest debiutancki album zespołu o nazwie Pinkroom.
Pinkroom w obecnej postaci istnieje od 2 lat. Wszystko zaczęło się jednak wcześniej, gdy Mariusz Boniecki i Marcin Kledzik spotkali się ponownie po kilku latach od rozwiązania Empty Room - pierwszego zespołu, w którym grali w szkole średniej. Marcin w międzyczasie bębnił i zdobywał doświadczenie w metalowej kapeli Island. Obaj muzycy wraz z Tomkiem Sanigórskim (gitara) i Danielem Karwickim (bas) postanowili skoncentrować się na graniu art rocka. Po kilku zmianach składu i poszukiwaniu własnej tożsamości, w 2006r. wykrystalizował się skład (Mariusz Boniecki - gitary, śpiew, Marcin Kledzik - perkusja, Kacper Ostrowski – gitara basowa) i zaczęła się mozolna praca nad komponowaniem własnego materiału. Zespół od samego początku założył sobie, że zawiesi wszelką działalność koncertową do czasu wydania pierwszej płyty. W 2008 roku ze składu odszedł Kacper i od tego momentu Pinkroom zaczął funkcjonować jako duet. Za sprawą decyzji Mariusza o zrezygnowaniu z pracy zawodowej i poświęceniu całego czasu na tworzenie muzyki, prace nad albumem nabrały sporego tempa.
Pod koniec 2008 roku zespół wszedł do studia. Priorytetem przy rejestracji materiału miało być osiągnięcie bardzo dobrego brzmienia i realizacja dźwięku porównywalna do zachodnioeuropejskich i amerykańskich standardów. Przypadkowo poznany Maciej Feddek z nowo powstałego studia JET w Nowym Dworze koło Bydgoszczy okazał się prawdziwym "strzałem w dziesiątkę" na drodze do osiągnięcia celu. Zbieżne poglądy i nowoczesne podejście do realizacji przypadły do gustu członkom zespołu. Prace nad płytą trwały do sierpnia 2009r., a do współpracy w studiu zostali zaproszeni: Kacper Ostrowski, który dograł partie gitary basowej, Mikołaj Zieliński (wokal w utworze „Path Of Dying Truth”) i Anna Szczygieł (wiolonczela). Płyta została bardzo ładnie wydana (wzorowy digipak, ciekawa, symboliczna okładka autorstwa Mariusza Bonieckiego – brawo!) nakładem niezależnej wytwórni Creative Farm Production - grupy producenckiej, w skład której weszli Maciej Feddek i Mariusz Boniecki.
"W naszej twórczości ważna jest szczerość, uciekamy od matematycznego podejścia do tworzenia utworów. Przykładem spontanicznie narodzonej muzyki może być utwór „2am”, którego zasadnicza część to praktycznie odegrany na nowo fragment 30-minutowej, przypadkowo zarejestrowanej improwizacji. Część utworów o pozornie zwartej konstrukcji posiada w sobie fragmenty o otwartej formie, stanowiące punkty wyjścia do improwizacji i kreowania nastroju podczas koncertów. W samej muzyce nie chcemy się ograniczać stylistycznie, dlatego można w naszych utworach usłyszeć zarówno elementy mocniejsze, jak i te z zabarwieniem delikatnych melodii czy też psychodeliczno-transowe. Staramy się aby dźwięki wypływały z czystej przyjemności tworzenia i składały się w muzyczną całość niekoniecznie z jednej szufladki" – mówią o swoich fascynacjach członkowie zespołu.
I faktycznie, muzyka na płycie zatytułowanej „Psychosolstice” wydaje się być wytworem długich prób i improwizacji, które najwyraźniej są dla zespołu punktem wyjścia w jego twórczości. Warto podkreślić przyjemny tembr głosu Mariusza Bonieckiego oraz fakt, że Pinkroom brzmieniowo wpisuje się w konwencję muzyki tworzonej przez grupy King Crimson, OSI, Tool i Porcupine Tree, a także naszego Riverside. Choć pozornie wydawać by się mogło, że to duża rozpiętość stylistyczna, ale trzeba podkreślić brzmieniową spójność całej płyty. Pinkroom nie stara się kopiować, ani nawet nie wzorować się na żadnym z wymienionych wykonawców. Zamiast tego woli czerpać z ich dorobku pewne elementy, by odpowiednio je przetwarzając, realizować własne muzyczne wizje i pomysły.
Album jest bardzo równy, właściwie bez słabego punktu, pełen rozimprowizowanych fragmentów (choć mających kształt zwartych, kilkuminutowych utworów), a jego najmocniejszymi fragmentami wydają się być: otwierające płytę nagranie „Path Of Dying Truth”, frippowski „Moodroom v.2” oraz przepełniony ciekawymi partiami wiolonczeli „Days Which Should Not Be”. Bardzo dobrze prezentuje się też „Stonegarden”. To kawał naprawdę solidnej, pełnokrwistej prog rockowej muzyki. Kończący płytę „Recognized” to krótkie, zaledwie dwuipółminutowe finałowe wyciszenie wyjęte jakby z zupełnie innej muzycznej bajki, mające wyraźne ślady ducha dokonań Wilsona (tego od Jeżozwierzy).
Podsumowując, trzeba podkreślić tyleż zaskakujący, co bardzo pozytywny fakt, że album „Psychosolstice” to bardzo udane wydawnictwo. Grupa Pinkroom zaznacza nim swoją obecność na polskiej scenie progresywnego rocka, znajdując sobie na niej niezagospodarowane, przez młode grupy pokroju Moonrise czy Openspace - z jednej, a Indukti i Proghma-C z drugiej strony, poletko. Osobnej wzmianki wymaga wysoki techniczny poziom wykonania. Miękkie brzmienie basu idealnie współgra tu z rytmiczną grą bębnów, a nad wszystkim czuwają gitarowe (riffy i pojedyncze dźwięki) klimaty i - gdzieś z dalekiego tła - syntezatory. W ogóle nie słychać, że grają debiutanci. Członkowie zespołu prezentują się na tym krążku bardzo dojrzale i profesjonalnie. Takiej stylistycznej gry w polskim (prog) rocku jeszcze nie było. Dlatego duże brawa za mnogość pomysłów, ich nienaganną realizację oraz za oryginalność. Wszystkie te elementy sumując się dają wynik w postaci o wiele więcej niż przeciętnej płyty. Ten album potrafi fascynować, intrygować i każdorazowo po wybrzmieniu jego ostatniej nuty zachęcić do powtórnego zasmakowania swojej zawartości.