Holenderskie progresywne zespoły idą szeroką ławą. Debiutujący swym krążkiem „Place In Time” zespół Intentions jest kolejną formacją z Kraju Tulipanów, która w 2009 roku uraczyła prog rockową publiczność niezwykle udanym albumem.
Początki grupy Intensions sięgają 2003 roku, kiedy to Erik Kuipers (bg), Sanne te Meerman (g) i Andre de Vries (k) założyli zespół, z którym mieli ambicję zawojować świat. Łatwo nie było, ale po tym jak trzy lata później do grupy dołączyli wokalista Roelof Beeftink oraz perkusista Petrick Glasbergen, zespołowi udało się osiągnąć własne, satysfakcjonujące tworzących go muzyków, brzmienie. Na początku 2009 roku panowie wkroczyli do studia, w którym nagrali album „Place In Time”. W pracach wspomagał ich jeszcze jeden perkusista, Theo Van Der Zee.
Album „Place In Time” to rzecz zawierająca 12 piosenek (całość otwiera 90 sekundowe instrumentalne intro „A Promise”, reszta to trwające po około 4-5 minut utwory) o dość przystępnym i łatwym w odbiorze charakterze. Właściwie to już przy pierwszym przesłuchaniu produkcje grupy Intentions są w stanie z łatwością dotrzeć do słuchacza. Na pewno nie jest to płyta skierowana do zatwardziałych fanów symfonicznego rocka w tradycyjnym ujęciu, ani tym bardziej do sympatyków ciężkich prog metalowych dźwięków. Holendrzy postanowili trafić do serc słuchaczy prostotą, świeżością i sporą melodyjnością. Wystarczy posłuchać takich utworów jak „Aimless”, „State Of Mind” czy przede wszystkim „Thaw Me” i „Joy And Misery”, a momentalnie można poczuć się „kupionym” przez sympatyczne rozwiązania melodyczne i bezpretensjonalną urodę muzyki Intentions.
Nie znaczy to wcale, że zespół nie stara się od czasu do czasu pokombinować i wprowadzić jakiegoś zaskakującego szczegółu (na przykład rap w utworze „Crash”, ale to bardzo dobry rap – z gatunku takich, jakie nie drażnią i nie przeszkadzają, a zamiast tego dodają kolorytu muzyce) albo uderzyć w bardziej rockową nutę (posłuchajcie zamykającego płytę nagrania „Wasted”). Jednak ogólny obraz albumu „Place In Time” jest taki, że to dość spokojna, melodyjna, a przy tym świeżo brzmiąca płyta. Polecam ją szczególnie tym, słuchaczom, którzy ukochali sobie brzmienia grup Barclay James Harvest, The Moody Blues, Sylvan czy Camel.