„The Measure Of Time” grupy Neverness to dobry album, choć pewnie nie dla każdego. Adresowany jest on do wymagającego i wyrobionego słuchacza, któremu nieobce są muzyczne łamańce spod znaku starego King Crimson czy - z nieco bardziej współczesnej półki – Toola. Ale w muzyce tej słychać też ślady i Dream Theater, i… The Beatles. W ogóle, grupa Neverness umiejętnie wychwytuje pewne charakterystyczne elementy dla klasycznego progresywnego rocka i przetwarza je na własne potrzeby, czego efektem jest ten, naprawdę godny uwagi album.
Neverness to grupa działająca w Hiszpanii. „The Measure Of Time” jest już trzecią płytą w jej dorobku. Choć dopiero pierwszą angielskojęzyczną i, tak naprawdę, stanowi prawdziwe otwarcie zespołu przed międzynarodową publicznością. Dystrybucja, którą zapewnia renomowana firma Musea Records, z pewnością przyczyni się do dobrego rozpropagowania muzyki tej formacji na całym progresywnym świecie.
Gwoli informacji odnotujmy, że Neverness powstał w 1998 roku. 4 lata później ukazał się płytowy debiut zatytułowany „Horizonte De Sucesos”, a w 2007r. kolejny krążek – „Cuentos De Otros Mundos Posibles”. Najnowszy zaś album został nagrany w składzie: Victor Perez – k, David Martin – bg, Antolin Olea – dr oraz Javier Nieto – g, v.
Co rzuca się w uszy podczas słuchania muzyki Neverness, to kontrast pomiędzy hard rockowo brzmiącymi gitarami (w stylu King Crimson i Tool), a dojrzałym brzmieniem organów Hammonda (a’la Deep Purple). Wszystko to osadzone jest w lekko psychodelicznym klimacie budowanym przez dobry, z lekka lennonowski, wokal Javiera Nieto.
Utwory, które znajdujemy na albumie „The Measure Of Time” to długie, około dziesięciominutowe kompozycje. To bardzo solidne nagrania wypełnione intensywnym graniem oraz długimi sekcjami instrumentalnymi, które przypominają brzmienie King Crimson z okolic płyty „Red”. Wśród 6 utworów stanowiących program tej płyty nie ma słabego numeru, choć niewątpliwie do wyróżniających się należą: instrumentalna kompozycja tytułowa, obdarzone melodyjnym wstępem nagranie „The Letter” oraz finałowa, wielowątkowa minisuita „Shadows Of The Past”. Ostatni z wymienionych utworów ze swoim sugestywnym i pompatycznym orkiestrowym finałem, zaśpiewanym uduchowionym głosem przez Nieto, stanowi prawdziwe magnum opus tego albumu.
Często chwalę prog solowych wykonawców za przystępność i prostotę ich muzyki. Tak niedawno było na przykład z albumem „Departure” grupy It. Tak sobie myślę, że krążek „The Measure Of Time” jest całkowitym zaprzeczeniem takiej pop/prog rockowej stylistyki. Co wcale nie oznacza, że zawarta na nim muzyka jest mniej wartościowa. Świadczy to tylko o niesamowitej rozpiętości stylów, które mieszczą się pod pojęciem „rock progresywny”. W przypadku omawianego dziś przeze mnie albumu jest jednak tak, że w pełni doceni się go dopiero wtedy, gdy trafi on na bardziej podatny grunt. Dlatego też wydaje mi się, że muzyka grupy Neverness to wymarzona rzecz dla wyrobionego i osłuchanego słuchacza. A takich wśród Czytelników MLWZ.PL nie brakuje. Dlatego im wszystkim zdecydowanie polecam to wydawnictwo. Naprawdę zaskakująco dobra to płyta. Tyle, że trzeba poświęcić jej trochę czasu. Warto.