Słówko „neo” jest tutaj kluczowe. Trzeci w dorobku belgijskiej grupy Mindgames album zatytułowany „MMX” (dwa poprzednie: „International Daylight” z 2003r. i „Actors In A Play” z 2006r. były prezentowane w Małym Leksykonie) to klasyczny przykład neoprogresywnego rocka. Klasyczny, a przy tym efektowny, gdyż „MMX” jest po pierwsze najlepszym bez wątpienia dziełem w dorobku grupy Mindgames, a po drugie – na tle innych typowych, ukazujących się współcześnie płyt z muzyką neoprogresywną – reprezentuje ono zdecydowanie „stany wyższe”.
Album „MMX” zawiera bardzo melodyjną porcję muzyki. Jeżeli ktoś ceni sobie zespoły pokroju Pendragon, IQ, Aragon, Clepsydra, Kayak, a z naszej krajowej półki Abraxas, ten z pewnością znajdzie w muzyce grupy Mindgames wiele ukochanych przez siebie elementów. Wokalista Bart Schram obdarzony jest wysokim głosem, za pomocą którego buduje klimat podobny do tego, którym czarował kiedyś na płytach Abraxasu, Adam Łassa. Te melodyjne produkcje nagromadzone na albumie „MMX” przypominają też atmosferę znaną ze starych płyt Styx. Z pewnością ten mający tyleż zwolenników, co i przeciwników sposób wokalnej ekspresji nie zadowoli wszystkich, ale wiem, że będą tacy (w tym i ja), którym śpiew Schrama przypadnie do gustu. Myślę, że po tym opisie chyba mniej więcej wiadomo już , czego można się spodziewać włączając nową płytę Mindgames.
Teraz kilka słów o samych utworach wypełniających album „MMX”. Na jego program składa się siedem kompozycji i właściwie poza otwierającym go nagraniem „The Source”, które pomimo tego, że wartko rozpoczyna całość, to brzmi dosyć sztampowo i w sumie przeciętnie, wypełniają go wyłącznie dobre i bardzo dobre utwory. Jak dla mnie „MMX” na dobre zaczyna się dopiero od nagrania numer 2: „In My Humble Opinion”. Połączenie delikatnych dźwięków fortepianu i nastrojowego śpiewu Schrama kreuje bardzo przyjemny klimat, który trwa przez cały czas tego prawie ośmiominutowego utworu. To dopiero początek prawdziwie epickiego grania, gdyż na płycie wyróżniają się (nie tylko z powodu swoich rozmiarów) utwory „Outside The Gloom” (11 minut), a przede wszystkim finałowy „The Pendulum” (15 minut). Przybierają one formę klasycznych suit, będących charakterystycznym elementem dla symfonicznego rocka. Nie ma w nich wprawdzie organowych szaleństw, jakichś wybitnie spektakularnych zagrywek gitarowych czy dojrzałych klimatów typowych na przykład dla lat 70., ale nagromadzenie nowoczesnych środków artystycznego wyrazu, a więc głównie syntezatorowych ścian dźwięku z raz po raz wyeksponowanym soczyście brzmiącym fortepianem i niesamowitymi, „nowoczesnymi” gitarowymi solówkami w stylu Steve’a Rothery (z jego najlepszych czasów) i Nicka Barretta (z jego zawsze dobrych czasów), a także licznych wokalnych „dialogów” powoduje, że słucha się tych muzycznych długasów z zapartym tchem i wypiekami na twarzy.
Innym moim faworytem jest nagranie oznaczone indeksem 5: „Travels”. To dziewięciominutowe rondo rozpoczyna się od rytmicznych dźwięków fortepianu w stylu grupy Queen, na tle których rozlega się nieco teatralny wokal („we can’t be rrrich forrr everrry second…”) wyśpiewujący wersy będące stylizacją kupletów, które dopiero w drugiej części utworu wzbogacone o bardziej już typowo rockowe środki wyrazu rozrastają się w formę melodyjnej minisuity. Brzmi to nad wyraz efektownie.
Na uwagę zasługuje też bardziej tradycyjnie brzmiący utwór „Destination Sky”. Za sprawą swojego wyrazistego rytmu, fajnego refrenu i dynamicznego syntezatorowego solo, pełni on rolę rytmicznego rockera, który zapewnie idealnie sprawdza się w wersji na żywo. Po prawdzie, przypomina mi on nieco marillionowskie „Incommunicado”.
Polecam też liryczną balladę „Glory Of Night”, która urzeka prostotą użytych w niej środków artystycznego wyrazu, a także chwytającą za serce muzyczną niewinnością. A zagrane przez Rudy Vander Vekena solo na gitarze - palce lizać!!!.
„MMX” to ciekawie brzmiąca płyta utrzymana od pierwszej do ostatniej minuty w czysto neoprogresywnym stylu. To już drugi, po „Template For A Generation” grupy Darwin’s Radio, wydany w ostatnim czasie album, który brzmieniowo ewidentnie i, co równie ważne, umiejętnie nawiązuje do „odrodzenia progresywnego rocka”, a więc czasów, gdy jeszcze nikomu na świecie nie śniło się o tak modnej i wszechobecnej ostatnio prog metalowej stylistyce. Dlatego przestrzegam: jeżeli są wśród Was tacy, co uznają że muzyczny świat kończy się na brzmieniach spod znaku Dream Theater, Riverside, Tool czy też „przybrudzonego” ostrymi dźwiękami Porcupine Tree, niech lepiej trzymają się z dala od nowej płyty grupy Mindgames. Prostolinijność, melodyjność i odrobinę archaicznie dziś brzmiąca „naiwność” muzyki tego belgijskiego zespołu powinna za to ucieszyć słuchaczy kochających na przykład wczesne wcielenie Pendragonu, IQ czy grupy Galahad. Ale pamiętajmy i miejmy na uwadze to, że zespół Mindgames płytą „MMX” udowodnił, że nie jest żadnym muzycznym klonem. Z płyty na płytę dochodził on do coraz większej perfekcji i dzisiaj już pewnym krokiem stąpa po neoprogresywnym poletku, na którym, jak się okazuje, coś niecoś zostało jeszcze do zagospodarowania.