Flower Kings, The - Paradox Hotel

Wojtek "Foreth" Bieroński

Jeden z najbardziej znanych współczesnych zespołów progrockowych świata po raz kolejny proponuje słuchaczom długi, baaardzo długi album. I po raz kolejny trzeba przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda.

ImageJeden z najbardziej znanych współczesnych zespołów progrockowych świata po raz kolejny proponuje słuchaczom długi, baaardzo długi album. I po raz kolejny trzeba przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda. Taka refleksja nachodzi mnie z prostego powodu. Płyta ta, pomimo tego, że trwa ponad dwie godziny piętnaście minut i zawiera typowe dla tego zespołu zapychacze, stanowi jedno z bardziej udanych wydawnictw w dyskografii The Flower Kings.

Już przed oficjalną premierą albumu, która miała miejsce pod koniec marca, zanosiło się na ciekawe czasy w obozie TFK. Grupa pozyskała nowego perkusistę, wiadomo było również, że zespół z nowym krążkiem (a właściwie dwoma) powróci bez Daniela Gildenlowa. Zapowiadano także, że na Paradox Hotel Stolt pozostawi więcej swobody twórczej kolegom z zespołu. I jak to się wszystko przełożyło na te najnowsze dwie godziny z hakiem z muzyką Roine i spółki? Ano tak, że powstał album z jednej strony typowo flowerkingsowy, a z drugiej płyta o nieco innym niż do tej pory feelingu. Zwracam tutraj uwagę na słowo „nieco”, bo nie mamy w tym wypadku do czynienia z jakąś gigantyczną metamorfozą. Niemniej jednak moim zdaniem takiej dawki nastrojowości, momentami wręcz wzruszającej melodyki nie było w dyskografii The Flower Kings jeszcze nigdy. To bez wątpienia najbardziej liryczna, nastrojowa i romantyczna płyta z wszystkich wydanych do tej pory przez zespół. Całość jest tutaj wręcz uduchowiona, co nie dziwi, gdy się przyjrzymy konceptowi, gdzie Paradox Hotel to nic innego jak życie, i gdzie dyrektorem hotelu jest Bóg.

Na płycie można napotkać bardzo wyraźne inspiracje wielkimi zespołami rocka progresywnego. Słuchając miałem nawet wrażenie, że to swego rodzaju oczko puszczone w stronę słuchaczy, bo parę muzycznych aluzji jest tutaj więcej niż oczywistych. Wspomnę tu chociażby o Mommy Leave The Light On, z gitarami rodem z genesisowskiego Cinema Show, przepięknym motywie gitarowym w finale Monsters and Men (potem także w finale płyty), gdzie Stolt gra niczym Andy Latimer, Unorthodox Dancinglesson w stylu Gentle Giant czy pinkfloydowskim finale Touch My Heaven. Poza tym mamy tutaj dużo starego dobrego The Flower Kings.

Pod jednym względem recenzowany album mnie szczególnie zaskoczył. Zwróćmy uwagę na brzmienie. Cofamy się tutaj o jakieś dziesięć lat do tyłu, do okresu płyt Retropolis, Stardust We Are, czy Flower Power. Tomas Bodin powraca bowiem do swoich klasycznych brzmień. Ponownie czuć tę aurę muzyki retro, podkreślaną przez klasyczne dźwięki syntezatorowe, mellotrony, minimoogi, czy sample smyczków. Różnica w brzmieniu instrumentów klawiszowych w porównaniu do Adam and Eve, gdzie Bodin tworzył znacznie bardziej złożone i oparte na nowoczesnych brzmieniach tła, jest doprawdy olbrzymia. I wydawało się, że na Paradox Hotel pójdzie obraną wcześniej drogą, a tu proszę, jaka niespodzianka.

Pomimo tych zmian nie wydaje mi się, byśmy w wypadku Paradox Hotel mieli do czynienia z punktem zwrotnym w karierze i dyskografii zespołu. To po prostu płyta, którą polubią fani TFK i która zapewne nie przekona niechętnych lub obojętnych grupie słuchaczy. Nie przekona, gdyż w zasadzie zawiera to wszystko, na co głównie narzeka się w wypadku The Flower Kings. Album jest tradycyjnie długi i tradycyjnie znalazły się na nim zapychacze. Narzekających na brak emocji w muzyce TFK zapewne nie ucieszy fakt, że to chyba najwolniejsza i najmniej drapieżna płyta w dyskografii grupy, a Monsters and Men to bez wątpienia jedna z najwolniejszych suit, jakie kiedykolwiek słyszałem. Ale akurat epik z Paradox Hotel polecam każdemu, bo to kawał kapitalnej muzyki oraz utwór, który zdecydowanie wyróżnia się wśród wszystkich kompozycji na płycie. Poprzedza go otwierając album scena niczym z przylądka Canaveral, po czym następuje znana nam już z Retropolis gra w ping-ponga. I właśnie stukot odbijającej się piłeczki wprowadza nas w cudowne 21 minut z suitą Monsters and Men. Mnóstwo tutaj tematów o bardzo dużej sile wyrazu, cała mnogość świetnych melodii, a całość jako epik ma ręce i nogi.

Zresztą bardzo dobre melodie mogą stać się znakiem rozpoznawczym Paradox Hotel wśród innych wydawnictw dyskografii The Flower Kings. Nie, żebym uważał, iż pod tym względem na wszystkich pozostałych płytach był jakiś większy problem, ale słuchając recenzowanego albumu często zastanawiałem się, czy w wypadku wcześniejszych dzieł TFK kiedykolwiek wcześniej była na jednym albumie tak duża ilość zostających w głowie motywów i melodii?

Być może każdy będzie miał swoje zdanie na ten temat, podobnie jak jest w wypadku innego zagadnienia, dotyczącego tego, co w muzyce TFK jest świetne, a co zbędne. Czytałem już dość dawno temu wątek na jednym z forów, gdzie słuchacze wymieniali się opiniami o – ich zdaniem – fillerach, zapychaczach na płytach The Flower Kings. I zdania były bardzo podzielone. Tak więc to, do czego teraz zmierzam jest wyjątkowo subiektywne. A zmierzam do krótkiego przeglądu zawartych na Paradox Hotel kompozycji.

O Check In i Monsters And Men już wspominałem. To, odpowiednio, prolog i niekwestionowana (przynajmniej dla mnie) perła płyty, jedna z najlepszych suit The Flower Kings. Po niej, pierwsza z miniaturek i powiem szczerze, że te miniaturki w wypadku TFK niezwykle sobie cenię. Myśl ta mnie nachodziła po Unfold The Future, po Adam and Eve i teraz po Paradox Hotel. Te krótkie utwory spod „pióra” Stolta mają w sobie wiele uroku. I taką właśnie miniaturką jest Jealousy (w kontekście tej kompozycji nasuwa mi się jeszcze jedna uwaga, a mianowicie, że dawno nie słyszałem na żadnej płycie tak pięknie brzmiącego fortepianu jak na Paradox Hotel). Hit Me With a Hit to dobry, klasyczny dla TFK kawałek. Zwłaszcza refren zasługuje tutaj na uwagę. Pioneers of Aviation to zaś, ze względu na charakterystyczną gitarę Stolta, symfoniczny rozmach i wyczyny Reingolda na basie, typowy dla TFK instrumental. I w sumie niezły utwór. Lucy Had a Dream to natomiast jedna z lepszych kompozycji na płycie. Świetna, nieco psychodeliczna ballada z pięknym gitarowym motywem na wejściu. Po niej czas na Bawarian Skies. Pomimo faktu, że to jedna z najbardziej oryginalnych kompozycji na Paradox Hotel,  jakoś nie pozostaje w pamięci słuchacza, przynajmniej tego, który pisze te słowa. Dodajmy jeszcze, że Bawarian Skies jest monologiem Hitlera. Dalej mamy Selfconsuming Fire - ponownie bardzo nastrojowo i miło dla ucha. Potem wspomniane Mommy Leave The Light, kolejna znakomita miniaturka. I na koniec pierwszego dysku sympatyczne End On A High Note, z pięknie brzmiącymi gitarami.

Drugą płytę otwiera Minor Giant Steps, bardzo fajny kawałek z tzw. „zębem”. Po niej wspomniany psychodeliczno-pinkfloydowski Touch My Heaven i porządnie zakręcona „Nieortodoksyjna lekcja tańca” ;). Oba utwory niezłe, aczkolwiek nie należą do moich ulubionych na płycie. Następnie mamy pogodny Man of The World z wpadającym w ucho refrenem, a potem bardzo fajny Life Will Kill You. Świetnie śpiewa tutaj Froberg. Chwilę później robi się znowu bardzo nastrojowo za sprawą - ponownie pięknej - fortepianowej miniaturki, tym razem w postaci The Way The Waters Are Moving. Pojawia się temat starości, sensu istnienia, Boga, co świetnie wprowadza nas w klimat kolejnego What If God Is Alone (tutaj we wstępie znowu echa Genesis ze wskazaniem na Watcher of The Skies). Te dwa utwory to niezwykle poruszający fragment płyty. Kolejną, tytułową koompozycję otwiera jeszcze raz motyw z jakby odwołaniem do Genesis (Los Endos). Niemniej jednak dalsza cześć tego utworu ma już decydowanie inny, hardrockowy charakter. I w sumie średnio mi się ten, przedostatni na płycie, kawałek podoba. Lecz zakończenie całego wydawnictwa jest już doprawdy wyśmienite. Cudowny motyw na gitarze grany przez Stolta + podróż kosmiczna + jakieś takie tchnienie nadziei. Nawiązując do innych finałów z płyt The Flower Kings, mamy tutaj zakończenie bardziej w stylu „Stardust we are, see how we shine” niż „Back on duty dog eat dog, clueless in the devil’s playground”, pomimo że finał jest w ziemskim rozumieniu tragiczny, jako że z hotelu życia się odchodzi.

I tak się kończy ta płyta. Wydawnictwo może nie wybitne muzycznie (poza Monsters and Men), ale poruszające dzięki nastrojowym melodiom i intrygującemu konceptowi. Ciekawe, jakie będzie następne słowo od Stolta i spółki. Bo, że w ogóle będzie to chyba mało kto ma wątpliwości, jako że The Flower Kings pracują przecież bez wytchnienia. I czynią to od lat, na przekór frustratom, którzy niezmordowanie starają się przypominać fanom zespołu, jakiej to kichy słuchają i jaki to wstyd powiedzieć o czymś spod znaku tego badziewia TFK, że jest doprawdy świetne. Nie mam na myśli tutaj recenzji Paradox Hotel Artura, lecz ludzi, które w jadowitym dowalaniu zespołowi i jego fanom czerpią przyjemność bądź chcą pokazać, że lepiej znają się na muzyce. Problem w tym, że większość fanów TFK jest świadoma pewnych specyficznych cech zespołu, które być może i są wadami. Natomiast krzykliwa ferajna z na przeciwka preferuje jednostronny obraz całej sprawy, dodajmy, obraz malowany rzecz jasna w czarnych barwach. To chyba pogwałcenie elementarnej zasady dla całej muzyki: słuchaj i pozwól innym słuchać. Bo choć są rzeczy lepsze i gorsze, to pełnego obiektywizmu tu nie ma. I to jest w tym chyba najlepsze.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku Tangerine Dream w Polsce: dodatkowy koncert w Szczecinie The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok