Zadziwiające jak niewiele na brzmieniu Areny odbiły się dwie istotne zmiany personalne. W porównaniu z poprzednim albumem nie ma już w zespole wokalisty Paula Wrightsona oraz basisty Johna Jowitta. Zastąpili ich muzycy, których polska publiczność miała już okazję poznać w trakcie ubiegłorocznej krótkiej trasy zespołu po naszym kraju. Na żywo spisali się bardzo dobrze. A album „Immortal?” dowodzi tego, że obydwaj doskonale wpisali się w stylistykę grupy Arena. Głos Roba Sowdena brzmi zdumiewająco podobnie do poprzednika, a klasę nowego basisty Iana Salmona znamy od dawna chociażby z jego wcześniejszych występów na płytach grup Shadowland, czy Janison Edge.
Na kilka dni przed światową premierą albumu „Immortal?” miałem okazję rozmawiać z jednym z liderów zespołu, keyboardzistą Clivem Nolanem. „Właśnie ukończyliśmy nagrywanie wszystkich instrumentów. Jeszcze tylko kilka dodatkowych akordów syntezatorów, trzeba jeszcze odrobinę podszlifować niektóre chórki i rozpoczynamy mix w studiu Abbey Road. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem (poszło – przyp. AC) premiera albumu „Immortal?” odbędzie się we wtorek 25 kwietnia. Pierwotnie miał być to 24, ale to przecież Poniedziałek Wielkanocny.”
Sam proces nagrywania nowej płyty według słów Nolana przebiegł bardzo sprawnie i nadspodziewanie szybko: „Praca w studiu zajęła nam zaledwie 7 tygodni. Łącznie z masteringiem daje to jakieś 8-9 tygodni. A więc zaledwie 2 miesiące, co w porównaniu z poprzednim albumem „The Visitor”, któremu poświęciliśmy aż pół roku, wydaje się być stosunkowo krótkim okresem czasu”.
Komponowanie nowych utworów przebiegało w podobny sposób, jak w przypadku pracy nad poprzednimi płytami. „W rzeczywistości wszystko odbyło się w ten sam, dobrze sprawdzony sposób. W gruncie rzeczy komponujemy w trójkę: ja, Mick Pointer (dr) i John Mitchell (g). Usiedliśmy razem, każdy z nas rzucił po kilka pomysłów, by później w miarę upływu czasu rozwinąć je w pełniejsze tematy, a te z kolei w poszczególne piosenki. Nasza praca przypomina typową burzę mózgów. Pewnie dlatego wszystko przebiega tak sprawnie i błyskawicznie. Powiem szczerze, że jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo zadowolony z efektów naszej współpracy.”
Kwestia długości poszczególnych nagrań była kolejnym tematem naszej rozmowy. „Na płycie „Immortal?” znalazło się 7 utworów. Głównie dlatego tylko tyle, bo jeden z nich trwa aż 20 minut. Ale nigdy nie było tak, żebyśmy przyjmowali jakąś konkretną strategię co do czasu trwania naszych kompozycji. I tym razem niczego nie zakładaliśmy z góry, ale w wyniku wspólnych prób okazało się, że nagranie „Moviedrome” rozrosło się do takich rozmiarów, że można by je nazwać „mini Visitorem”. Pozostałe piosenki są bliższe standardowym rozmiarom. Bo na płycie „Immortal?” znajdują się zarówno 8, jak i 5 minutowe utwory.”
Rzeczywiście, 20 – minutowy epik „Moviedrome” z doskonałymi partiami gitary, melotronów i wspaniałym ekspresyjnym wokalem Sowdena to najważniejszy utwór na płycie. Ta wielowątkowa kompozycja z pewnością znajdzie sobie zasłużone miejsce pośród klasyków gatunku. Tak, jak i następujący po niej delikatny, oniryczny utwór „Friday’s Dream”. To Arena, jakiej do tej pory nie znaliśmy. Liryczna, rozmarzona, lekko złagodzona. „Friday’s Dream” to utwór bardzo osobisty i zarazem niezwykle optymistyczny w swym głębokim wydźwięku. Opowiada o istocie wiary w potęgę snów. Gdy przyśni ci się coś w piątkową noc, a potem ten sam sen przychodzi w noc sobotnią, to z całą pewnością marzenie stanie się rzeczywistością. Bohater tej piosenki jest dopiero w połowie drogi do szczęścia. Ale przed nim przecież sobotnia noc. Wszystko się wtedy może przyśnić. A potem wydarzyć. Czyż nie jest to piękne i budujące? Na zupełnie przeciwległym biegunie znajduje się otwierająca album „Immortal?” kompozycja „Chosen”. Gdybyśmy nie wiedzieli, że to Arena, dalibyśmy z całą pewnością głowę, że to jakiś zespół power metalowy. Ale oprócz sporej dawki dynamiki i niesamowitej energii tryskającej z tego nagrania mamy tu łatwo wpadającą w ucho melodię, którą mimowolnie zaczynamy nucić już przy pierwszym przesłuchaniu. To doskonały początek płyty. Utwór nr 2, „Waiting For The Flood” jest akustyczną balladą dającą odrobinę wytchnienia po ostrym początku. Zaledwie odrobinę, bowiem to kolejne nagranie zapierające dech w piersiach. Absolutnie przepiękne i wspaniałe. Po dwóch utworach wiemy już, że jest nieźle. Ale oto kolejne nagranie: „Butterfly Man”. Skomponowane według tradycyjnych artrockowych kanonów. 8 minut muzyki przez duże M, w której początkowo słychać jakby odrobinę fascynacji gotykiem Ale to jednak najczystszy rock progresywny. Od pierwszej do ostatniej sekundy. Z kolei „Ghost In The Firewall” opowiadający o gwiezdnym przybyszu, który pragnie stać się członkiem ziemskiej społeczności wydał mi się za pierwszym razem najsłabszym punktem programu całej płyty. Do opinii tej skłaniały mnie irytujące, zbyt komputerowo brzmiące syntezatory Nolana. Ale po uważnym zapoznaniu się z tym utworem, a w szczególności z porywającym refrenem i zaskakującym zakończeniem, wiem że tak właśnie miało być. Komputerowo, odlotowo, kosmicznie. No i teraz śmiem twierdzić, że to utwór ze wszech miar wybitny. Tuż po nim słyszymy nagranie „Climbing The Net”, które jest jakby wizytówką porywającego neoprogresywnego grania. Z szalejącymi keyboardami, z dudniącym basem, dynamiczną perkusją oraz świetnymi chórkami. To potencjalny przebój do wykrojenia z tortu o nazwie „Immortal?”. A zarazem wstęp do wspomnianej już rozbudowanej kompozycji „Moviedrome”. Po której z kolei następuje także wspomniany już „Friday’s Dream”. A potem jeszcze raz początek płyty, 60 minut doskonałej muzyki, jej rozmarzony finał i... jeszcze raz ręka mimowolnie wędruje do przycisku REPEAT. Płyty „Immortal?” można słuchać wielokrotnie. Bez przerw, bez końca i bez znużenia.
Clive z przyjemnością wdaje się w dywagacje o wypracowanym przez lata stylu zespołu Arena: „Jesteśmy zespołem progresywnym. Myślę też, że z albumu na album rozwijamy się jako zespół. Przed laty, gdy z Mickiem Pointerem dyskutowaliśmy o możliwości zawiązania zespołu usłyszałem od niego: „Zróbmy z Areny zespół większy od Marillionu”. I choć wtedy (Arena powstała w 1993 roku – przyp. AC) nie wyglądało to za wesoło odparłem: „Zostaw to mnie”. I chyba udało się. I to nie tylko dlatego, że Marillion ostatnio znacznie obniżył loty, ale i my z albumu na album stajemy się coraz pewniejsi tego, w jakim kierunku zmierzamy. Nie kryję, że jesteśmy otwarci na wszelkie inspiracje z przeszłości, że czasami ocieramy się o cięższe klimaty, ale nie unikamy też lirycznych i melodyjnych rozwiązań. Sądzę, że „Immortal?” jest naszym najbardziej ekstremalnym albumem pod tym względem i, dzięki temu, chyba najlepszym w naszym dotychczasowym dorobku. Przynajmniej tak wszyscy czujemy teraz, tuż po jego nagraniu.”
Ciekawią mnie koncertowe plany zespołu. „Prawdopodobnie ruszymy w trasę już w maju. Rozpoczniemy od Ameryki Południowej, potem Stany Zjednoczone i Kanada. Europejską część trasy planujemy na październik i listopad. I znowu chcielibyśmy przyjechać do Polski. Bardzo lubimy grać w twoim kraju.”
Ale dlaczego dopiero jesienią? „Nick Barrett kończy właśnie pisanie materiału na nową płytę Pendragonu. Jeśli się nie mylę, to latem wchodzimy do studia (Clive Nolan jest także klawiszowcem grupy Pendragon – przyp. AC), tak by jeszcze w tym roku nowy album Pendragonu mógł pojawić się w sklepach.”
To cudowna wiadomość. A co z innymi muzycznymi projektami Clive’a Nolana? „Już za kilka dni spotykam się z Oliverem Wakemanem (synem Ricka – przyp. AC), by popracować nad kontynuacją albumu „Jabberwocky”. Tym razem będzie to opowieść oparta na noweli „Pies Baskervillów”. Chciałbym, by płyta ta ukazała się na samym początku 2001 roku. Ostatnio pracowałem też nad kilkoma fragmentami dwóch albumów formacji Ayreon. Ukażą się one równolegle w połowie bieżącego roku. Ciągle chodzą mi po głowie pomysły odnośnie trzeciej części trylogii „The Key” projektu Strangers On A Train, no i oczywiście w bliżej niesprecyzowanej przyszłości powinna powstać nowa płyta grupy Shadowland. Ale sam wiesz, że doba ma zaledwie 24 godziny i wydaje mi się, że te dwie ostatnie płyty będą musiały jeszcze trochę poczekać. Nie lubię mówić o moich osobistych priorytetach, ale w tej chwili najbardziej zaangażowany jestem we wszelkie przedsięwzięcia związane z promowaniem nowego albumu Areny.”
Nic dziwnego, wszakże każdy kolejny album tego zespołu sprzedaje się w coraz większym nakładzie. Prawem serii „Immortal?” z pewnością już wkrótce okaże się największym sukcesem zespołu Arena. Byłbym zdziwiony, gdyby stało się inaczej. Pomimo licznych personalnych przetasowań kierunek artystyczny nadawany od 5 lat przez duet Clive Nolan – Mick Pointer znajduje sobie coraz więcej zwolenników. To dobrze, że płyta „Immortal?” ukazuje się w pierwszej połowie roku. Coś mi mówi, że zdążymy ją poznać na tyle dobrze, że nie będzie miała sobie równych przy wyborach najlepszego progresywnego albumu 2000 roku.