Jest to album koncertowy nagrany w ubiegłym roku podczas trasy koncertowej promującej ostatnią jak na razie studyjną płytę Areny „Immortal?”. Wszystkie nagrania zarejestrowano podczas ostatniego koncertu w ramach długiej, kilkumiesięcznej trasy w klubie Paradiso w Amsterdamie. Holenderska publiczność zawsze ciepło przyjmowała progresywnych wykonawców, ale Arena od niepamiętnych czasów cieszy się tam wyjątkowym uznaniem. Słuchać to wyraźnie w każdej sekundzie płyty „Breakfast In Biarritz”. Ale nic w tym dziwnego, wszakże podczas dwóch wizyt Areny w naszym kraju (1996 i 1999r.) również i polscy miłośnicy progresywnych klimatów mieli okazję doświadczyć niezwykle żywiołowego show w wykonaniu tego kwintetu. Arena doskonale wypada na żywo, a niniejszy album jest tego najlepszym przykładem. Na scenie, przy mikrofonie niesamowicie wysoki i szczupły Rob Sowdem. Po jego lewej stronie gitarzysta John Mitchell, po prawej – basista Ian Salmon. Obaj dla kontrastu niewysocy, wyglądający nieco komicznie, nieomal jak karły przy rosłym Sowdenie. Z tyłu, na specjalnych podwyższeniach bateria syntezatorów Clive’a Nolana i rozbudowany zestaw perkusyjny Micka Pointera. Oto zaczyna się show... Rozpoczynają od epickiego „Moviedrome”, stanowiącego prawdziwe magnum opus ubiegłorocznej płyty „Immortal?”. Utwór ten okazuje się doskonałym wstępem, publiczność szybciutko się rozgrzewa, ale zespół postanawia nie zwalniać tempa. Słyszymy „Crack In The Ice” oraz „Double Vision”, stanowiące wstęp do albumu „The Visitor” (1998). Atmosfera rozgrzewa się do czerwoności, publiczność szaleje, padają słowa przywitania. Czas na klasyk: „Midas Vision” z pierwszej płyty „Songs From The Lion’s Cage” (1995), która swego czasu narobiła sporego zamieszania w świecie progresywnego rocka. Teraz kolej na chwilę wyciszenia i melancholii. Rozlegają się łzawe dźwięki gitary Johna Mitchella. Słyszymy instrumentalny pasaż „Serenity”, będący wstępem do przebojowego „The Butterfly Man”. Na widowni aplauz niemal unoszący w powietrze dach klubu. To przecież aktualny hit numer 1 Areny, który stanowi prawdziwą ozdobę albumu „Immortal?”. Gdy milkną ostatnie dźwięki tego utworu z głębokiej ciszy wyłania się tajemniczy i mroczny nastrój kompozycji „The Hanging Tree”. Wielu sympatyków grupy Arena uważa to nagranie za prawdziwy punkt kulminacyjny albumu „The Visitor”. Wszystko rozpoczyna się od delikatnej gitary akustycznej, przepięknej melodii i cudownych harmonii wokalnych. A potem następuje prawdziwe instrumentalne szaleństwo. Niekończący się pojedynek na syntezatorowo-gitarowe solówki. To nagranie z serii utworów, które nigdy nie powinny się kończyć. Przechodzi ono jednak łagodnie w kolejny temat z płyty „The Visitor” - „A State Of Grace”. I brzmi on tutaj, w tym koncertowym wydaniu jeszcze lepiej, jeszcze piękniej, jeszcze wspanialej. Mocno wyeksponowany rytm jest doskonałym tłem dla instrumentalnych popisów Nolana oraz wspaniałym podkładem pod fenomenalny wokal Sowdena. Jest też idealnym wprowadzeniem do porywającego finału koncertu w postaci niezwykle melodyjnego nagrania „Enemy Without”. To kolejny utwór z płyty „The Visitor”. Widocznie członkowie zespołu z dużym sentymentem traktują ten, skąd inąd, bardzo udany album. Ale to także znak, że publiczność oczekuje akurat na te, a nie inne nagrania. Przecież jeszcze rok wcześniej koncerty Areny składały się w przeważającej części z zagranego „od a do z” materiału stanowiącego program tej płyty. Teraz, po wydaniu równie dobrego albumu „Immortal?” inaczej musiały zostać rozłożone akcenty, kolejność poszczególnych utworów została wywrócona do góry nogami, a i nadszedł też czas na przypomnienie nieco starszych kompozycji. Tak więc, koncert dobiega końca, chociaż rozentuzjazmowana widownia wcale nie pozwala zespołowi zejść ze sceny. No i w rewanżu otrzymuje zaśpiewaną a’capella siódmą część kompozycji „Crying For Help”. Ten składający się z 8 elementów cykl przewijał się przez dwie pierwsze studyjne płyty Areny. W koncertowej wersji zaśpiewana w pojedynkę melodia staje się zaproszeniem publiczności do chóralnego wykonania. I dokładnie tak się dzieje. Do mocnego głosu Roba Sowdena przyłącza się chór tysiąca gardeł. Efekt piorunujący. Wspaniały finał tej płyty. Ale czy to koniec koncertu? Nie! Grupa Arena przygotowała swoim fanom nie lada niespodziankę. Do płyty „Breakfast in Biarritz” dołączony został bonusowy krążek zawierające 3 utwory zaśpiewane na bis: „Chosen”, „Elea” i „Friday’s Dream”. A więc to znów mieszanka nagrań z dwóch ostatnich studyjnych płyt zespołu. A co nas oczarowuje jeszcze bardziej to cudowny, bardzo dostojny klimat tych kompozycji, no i ten smutny tekst utworu „Friday’s Dream”. Utworu, który stał się prawdziwym rockowym hymnem. Utworu, opowiadającego o marzeniach, które nie zawsze się spełniają. Utworu, mówiącego, że najważniejsze są chwile tuż przed totalnym spełnieniem, tuż przed osiągnięciem zamierzonego celu. Utworu, którego treść opiera się na wierze, że jeśli w dwie następujące po sobie noce - w piątek i w sobotę – przyśni się nam ten sam sen, to wkrótce z pewnością spełni się nasze najskrytsze marzenie. Póki co muzyka cichnie, zespół schodzi ze sceny. Niepocieszona publiczność domaga się kolejnych bisów. Ale zespół nie wychodzi już z garderoby. Tym razem to już naprawdę koniec. Koniec płyty, koniec koncertu... No, chyba, że znajdziemy w zasięgu ręki niezły komputer. Wtedy to, wkładając ten bonusowy krążek do stacji CD ROM będziemy mieli jeszcze okazję zobaczyć ponad półgodzinny film, będący zbiorem ciekawostek, rarytasów i unikatowych informacji na temat zespołu. To wspaniały prezent dla sympatyków grupy Arena. To wspaniały koncert. To wspaniała płyta.
Arena - Breakfast In Biarritz
, Artur Chachlowski
To, że Arena to w tej chwili jedna z najbardziej popularnych grup progresywnych wiadomo nie od dziś. Wiadomo też, że jej mózgiem jest legendarny duet Clive Nolan (Pendragon) – Mick Pointer (ex-Marillion). Powszechnie znanym faktem jest, że conajmniej raz do roku Arena przypomina się udaną płytą. Ale nie wszyscy chyba wiedzą, że 2 kwietnia na półki sklepów muzycznych trafił nowy album zatytułowany „Breakfast In Biarritz".
Pod koniec marca Arena znowu ruszyła w trasę koncertową. Najpierw, głównie w Niemczech, na 18 (!) koncertach towarzyszyć będzie kanadyjskiej formacji Saga, potem kilka dat w innych europejskich krajach, a następnie Chile, Wenezuela, Argentyna i Kanada. Niestety, w programie tournee nie ma naszego kraju. Ale może coś jeszcze się zmieni? Może uda się wykroić 2 lub 3 dni, kiedy Arena mogłaby przyjechać do Polski? Myślę, że dopiero wtedy radość i szczęście byłoby pełne. Sceniczny występ na srebrnym krążku, film na płycie CD ROM i... koncert na żywo. Fajnie by było. Póki co, jesteśmy niczym bohater utworu „Friday’s Dream”. Połowę szczęścia już mamy. A może ten „piątkowy sen” przyśni się nam jeszcze raz? Tym razem w sobotnią noc...