Zanim dostałem tę płytę nie znałem właściwie zespołu Izz. Ot, tyle ile można usłyszeć na ich stronie internetowej. Po wielokrotnym przesłuchaniu „The Darkened Room” stwierdzam, że to co jest w internecie nie pokazuje stylu i umiejętności zespołu.
Album wita nas okładką nieco przypominającą te King Crimson (i nie jest to ostatnie skojarzenie z tym zespołem na tej płycie), ale jednocześnie niezbyt zachęcającą. Takie sobie szare tło z zarysem ludzkiej twarzy, a pośrodku dziurka od klucza przez którą widać czerwony pokój z dwoma oknami. Wygląda to trochę jak język i zęby. Mnie taka okładka raczej nie zachęciłaby do kupienia płyty.
Jak już przełamiemy obojętność wobec oprawy graficznej możemy spokojnie włożyć płytę do odtwarzacza. Album otwiera utwór „Swallow Our Pride”, który zaczyna się dość powoli, ale w końcu się rozkręca. Przyjemne harmonie wokalno-gitarowe sprawiają, że chce się więcej. Tak jak większa część pozostałych utworów na płycie kojarzyła mi się z innymi zespołami, tak ”Swallow Our Pride” nie, i myślę, że to dobrze, że płyta zaczyna się od jasnego określenia własnego stylu przez zespół.
Następnym utworem jest instrumentalne „Day of Innocencie”. Trzyminutowa miniatura muzyczna zaczynająca się solówką gitary akustycznej, a później przechodząca w rockową balladę a'la Alex Lifeson z Rush (a przynajmniej jego „Hope” czy „Broon's Bane”) z uwypuklonym brzmieniem basu i gitary.
Trzecią piosenką na płycie jest „Regret”. Utwór, który moim zdaniem mógłby zostać wyjęty żywcem z ostatniej płyty grupy IQ. I nie jest to bynajmniej zarzut, bo „Regret” nosi również sporo tego, co sprawia, że jednak jest utworem Izz. Niestety, są to wolne przejścia, które, mam wrażenie, są przez zespół nieco nadużywane.
Z „Regret” przechodzimy dość płynnie do „Can't Feel The Earth, part I”, utworu, który przypomina trochę King Crimson z okresu „Lizard”. Momentami mocno trąci psychodelią, a chwilami prezentuje rocka progresywnego najwyższej próby. Jednocześnie w większej części jest to utwór instrumentalny, z przewodnią rolą klawiszy i bardzo progresywnie brzmiącą gitarą.
Bezpośrednią kontynuacją pierwszej części „Can't Feel The Earth” jest „Ticking Away”, które pokazuje, że wokalista grupy Izz potrafi również prowadzić utwór. W tej piosence instrumenty robią głównie za tło. „Ticking Away” jest bardzo dynamicznym i radosnym utworem, który pasowałby idealnie na płytę zespołu Renaissance albo Fairport Convention. Brzmi to bardzo przyjemnie i umieszczenie tej piosenki w tym właśnie miejscu na płycie było znakomitym pomysłem.
Część druga „Can't Feel The Earth” jest jakby zupełnym przeciwieństwem „Ticking Away”. Jest to najdłuższy utwór na płycie, brzmiący znacznie mroczniej (a przynajmniej ciemniej) i to nawet pomimo zaskakującego kobiecego głosu, który już pojawiał się w poprzednich utworach, ale dopiero tutaj zyskał przynajmniej na chwilę rolę pierwszego. Jednocześnie utwór ten jest fuzją tego co na płycie było do tej pory: stylów przywodzących na myśl King Crimson i IQ z domieszką tej 'Izzowatości'. Jest to także pokaz umiejętności poszczególnych członków zespołu i zdolności kompozycyjnych grupy.
Po urywającym się dość gwałtownie „Can't Feel The Earth, part II” niemal równie gwałtownie zaczyna się „Stumbling”. I gdy już wydaje się, że będzie to utwór nieco cięższy niż to co zespół zaprezentował do tej pory, wszystko wraca do normy. Po ostrym wstępie gitarowym mamy głównie harmonie wokal-klawisze z przejściami gitarowymi. Jakkolwiek ładnie by to nie brzmiało, nie przekonuje mnie ten utwór. I chyba tylko te gitarowe przejścia rodem niemal z nagrań grupy UK powodują, że mimo wszystko nie używam funkcji skip w odtwarzaczu.
„The Message” nieodparcie kojarzy mi się z tym, co gra zespół obecnego wokalisty Yes Benoit Davida, czyli z Mystery. Niby jest to utwór, który brzmi jak wiele z tego, co obecnie pojawia się na progresywnym rynku, ale jednak ma w sobie to „coś”.
Za to „23 Minutes of Tragedy” to utwór IQ. Nie utwór jak IQ, ale po prostu utwór żywcem wyciągnięty z Frequency. Młodszy brat „Ryker Skies”, który jednak opowiada o czymś nieco innym: o człowieku, który próbuje robić swój własny program telewizyjny. Trwający 23 minuty, stąd tytuł. Jednak słuchanie utworu nie jest przeżyciem tragicznym. „23 Minutes of Tragedy” jest chyba najlepszym momentem płyty, może obok „Day of Innocencie”. Wygląda na to, że grupa Izz znalazła przepis na bardzo dobry neoprogowy utwór: wystarczy wziąć sporo IQ, dodać szczyptę The Flower Kings pod koniec, wymieszać, doprawić trochę własnym stylem i już.
Album kończy się trzecią częścią „Can't Feel The Earth”. Jest to pięciominutowy przegląd wszystkiego co jest na płycie: od akustycznego intra, przez popisy wokalisty, po ostrzejsze gitarowe granie. Pokazuje to, że Izz jest zespołem kompletnym.
Całość mogę ocenić na mocną czwórkę. Izz czerpie bardzo dużo z dokonań IQ. Nie wiem czy jest to zamierzone czy nie, ale na pewno jest to korzystne, a domieszka własnego stylu sprawia, że ta muzyka nie brzmi odtwórczo jak w wypadku niektórych innych zespołów. Nie wydaje mi się, żeby „The Darkened Room” został moją płytą roku, ale powinien spokojnie znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Warto byłoby usłyszeć też, jak Izz sprawuje się na scenie, ale jak na razie nie zanosi się na wizytę tego zespołu w Polsce.