5bridgeS - The Thomas Tracks

Andrzej Rafał Błaszkiewicz

ImagePrawdziwą frajdę sprawia mi odkrywanie zupełnie nowych, jeszcze nieznanych szerokiej publiczności zespołów, których debiuty są tak oszałamiające, że trudno pogodzić się z myślą, iż prog rockowy świat jeszcze nie poznał się na ich wielkim potencjale twórczym. Aż trudno uwierzyć, że powstają jeszcze takie zespoły, które nie są jakoś specjalnie lubiane przez ogólnie pojmowaną brać dziennikarską. Właśnie taki album w ubiegłym roku skradł mi moją muzyczną duszę, zawrócił w głowie i przez wiele miesięcy okupował mój odtwarzacz.

5BridgeS, bo to o tym zespole mowa, to nowa propozycja dla wielbicieli klasycznego rocka progresywnego z Holandii, kraju, który wydał na świat już niejedną formację wpisującą się na stałe do kultowego panteonu grup zmieniających bieg muzycznej historii. Wspomnę choćby o takich monumentalnych formacjach, jak Focus, Ekseption i Trace. A i fani neoprogresywnego rocka z kraju miliona odmian tulipanów też dostali kila cudnych grup, dla przykładu Flamborough Head, czy wydający właśnie swoją trzecią już w karierze płytę, Odyssice.

Tę intrygującą nazwę młodzi Holendrzy zaczerpnęli ze ścisłego, klasycznego kanonu światowej muzyki rockowej. „Suita pięciu mostów” Keitha Emersona i jego genialnej formacji The Nice była inspiracją, ale czy także muzyczną? Tu już jest nieco inaczej, choć wpływ muzyki The Nice, czy EL&P zapewne jest tu i ówdzie słyszalny. Jednak prawdziwą inspiracją dla „pięciu mostów” jest, tak jak w przypadku goszczącej niedawno w Polsce formacji The Watch, twórczość Genesis, i to tego Genesis z najlepszych swoich lat. I tak samo jak i w przypadku Simona Rossettiego i jego The Watch, mamy do czynienia z czymś w rodzaju adaptacji stylu, brzmienia, klimatu. Gitarowe pasaże w Hackettowskim stylu grane przez Enzo Gallo zachwycają ekspresją, finezją, pieczołowitością wykonania. Baśniowy klimat i nastrój tak dobrze nam znany z płyt Gabriela i spółki kreuje bez wątpienia wirtuoz czarno-białych przycisków, Luke d’Araceno. Prawie jak Tony Banks, taki matematyk z duszą romantyka. Składu dopełnia sekcja rytmiczna: Martin Thoolen na basie, a za perkusją młodzieniec o intrygującym nazwisku Rob Van Der Linden... Hmmm, zbieżność nazwisk, czy znana w holenderskim światku prog rockowym rodzina? Do tego się jeszcze nie dokopałem, ale zamierzam to wyśledzić. Całości dopełnia charyzmatyczny głos - Piet Roelofsen. Jego wokal, może i pozbawiony tego charakterystycznego piaseczku, jaki cechuje śpiew Petera Gabriela, a i do Simona Rossettiego też mu z pewnością jeszcze trochę brakuje, jednak naprawdę prognozy są w jego przypadku bardzo obiecujące. Przywoływanie zespołu The Watch nie jest bezprzedmiotowe, bo w obu tych przypadkach chodzi bowiem o przywoływanie ducha epoki. O radość z możliwości grania muzyki, która została wchłonięta przez muzyków obu tych formacji, niemal z mlekiem matki. Muzyka „starego”, podkreślmy, Genesis została zaadoptowana na potrzeby własne i panowie z 5BridgeS stworzyli zupełnie nową jakość.

Muzyka na krążku „The Thomas Tracks” przepełniona jest niemal Tolkienowską tajemnicą, mroczną, nieprzeniknioną, słychać to wyraźnie w utworach „The Spell Of Eternity”, „Batavian Revolt”, a także w „Amazons & Haven”. Początek płyty może być dla nas lekkim zaskoczeniem, ponieważ po uwodzicielskim i czarującym wstępie, doznajemy swoistego dysonansu dźwiękowego. Oto pojawia się beat rodem z najgorszej podmiejskiej dyskoteki. Spokojnie jednak, to tylko wojna światów daje znać o sobie, perkusista zdezorientowany, gubiący rytm pod wpływem zgrzytliwego i hałaśliwego automatu, który pamięta zapewne czasy disco z lat 80., szybko nawiązuje kontakt z muzyką, podejmuje walkę i kicz zostaje pokonany. Ot, taka dość ciekawa ilustracja frustracji, jakiej jesteśmy poddawani na co dzień. Ten otwierający wydawnictwo utwór to „Didymus”.

Płyta sprawia wrażenie bardzo zgrabnie zaaranżowanej i sprawnie, z polotem zagranej całości, i mimo iż zespół postanowił wykorzystać maksymalnie czas, jaki można pomieścić na CD, to krążek ten w żaden sposób nudny nie jest. Akcja muzycznej bajki zaproponowanej nam przez 5BridgeS toczy się sprawnie i, dzięki dużej ilości muzycznych, a także dźwiękowych smaczków, nie pozwala słuchaczowi na to, by był znużony. Muzyka z omawianej tu płyty naprawdę wciąga i pozostaje na długi czas. Oby jak najwięcej takich albumów. Nie wszyscy muszą zaraz odkrywać nieznane galaktyki muzyczne. Wykorzystajmy te, które są i poznajmy je głębiej.

 
MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!