Disperse - Journey Through The Hidden Gardens

Maurycy Nowakowski

ImageNie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek z taką niecierpliwością czekał na debiut płytowy. Pierwsza płyta Disperse miała ukazać się w grudniu, dlatego też pisząc recenzję dema tej grupy, anonsowałem ją jako potencjalny debiut roku 2009. Wydawnictwo trafia na rynek z kilkumiesięcznym poślizgiem, ale ja swoją opinię podtrzymuję. Tak jak przypuszczałem, ukazał się materiał, który będzie trudno przebić komukolwiek z naszego art - rockowego / prog - metalowego narybku. „Journey Through the Hidden Gardens”, pamiętając o młodym wieku muzyków i ich niewielkim doświadczeniu, to album zadziwiająco dobry, spójny, interesujący i wyważony. W Disperse tkwi niespotykany potencjał.

Na płytę trafiło dziewięć kompozycji składających się na godzinną porcję dźwięków. Muzyczną „podróż przez ukryte ogrody” traktuję bardziej jako możliwość na przyglądnięcie się potencjałowi grupy w pełnym spektrum, przy pełnym „świetle”, profesjonalnej produkcji itd. To oczywiście nie jest wielka płyta i nie oczekiwałem po niej zapierających dech przeżyć, bo byłoby to nie w porządku względem debiutującego zespołu, którego średnia wieku oscyluje wokół 21-22 lat. Biernacki, Żytecki, Kicyk i Nycz mają jeszcze czas na „wielkie płyty”, sukcesy artystyczne i komercyjne. Ważne, że po zapoznaniu się z tym albumem jestem przekonany, że jeśli chłopakom nie zabraknie motywacji, silnej woli, to mogą zajść naprawdę bardzo wysoko.

„Journey Through the Hidden Gardens”, tak jak sądziłem, naświetliła wyraźniej zalety Disperse, jak i przyniosła potwierdzenie kilku drobnych słabostek zasygnalizowanych na demówce. Jeśli chodzi o słabostki, ciągle nie do końca przekonuje mnie wokal Biernackiego. Głos jest interesujący i coraz bardziej podoba mi się sposób interpretacji, natomiast akcent… tutaj jest trochę do poprawienia, tym bardziej, że zespół po prostu musi spoglądać w stronę tzw. „zagranicy”. Druga sprawa, którą sygnalizowałem już na demie i pod którą nadal się podpisuję, to inklinacje do przekombinowania. Słuchając kilku utworów towarzyszy mi wrażenie, że w niektórych fragmentach dzieje się… zbyt wiele. Ktoś powie – dziwny zarzut w przypadku muzyki zwanej „progresywną”, ale będę bronił swojego stanowiska. Uważam, że przeciążenie pomysłami także może zrobić krzywdę kompozycji, nawet jeśli trwa ona 8-9 minut. Pamiętajmy, że chodzi tu nie tyle o czas (w erze kompaktów ten problem niemalże zniknął), ale o możliwości percepcyjne słuchacza. To po pierwsze. Po drugie, czasem naprawdę szkoda utopić jakiś świetny motyw, dobry riff, czy melodię w lesie nieustannych zmian nastrojów, rytmów etc. Na szczęście w takich utworach jak „On the Wings of a Dove”, „Let Me Get My Colours Back”, „Far Away”, czy „Above Clouds” słychać bardzo dojrzały rozsądek, który nakazuje wierzyć, że Disperse nie będzie kolejnym progmetalowym „potworem” ścigającym się w swoim wewnętrznym instrumentalnym wyścigu, za którym nie sposób nadążyć, ani tym bardziej wyłowić z niego coś ciekawego dla ucha. Cztery wymienione przeze mnie kompozycje to bardzo dobrze skonstruowane, małe artrockowe dzieła, pełne międzygatunkowych smaczków, od jazzu, przez progmetal, po pop, z naprawdę świetnymi melodiami, które wpadają w ucho.

Były słabostki, dalej zalety. Kilka lat temu, gdy debiutował Riverside, co krok można było spotkać się z truizmem brzmiącym mniej więcej następująco: „słucham „Out of Myself” i nie mogę się nadziwić, że to polski zespół tak potrafi”. Do Disperse też już zdążył przykleić się pewien truizm, w tym przypadku dotyczący umiejętności technicznych. Ale w tego typu truizmach / łatkach na dłuższą metę nie ma nic złego. Chłopaki technicznie prezentują poziom naprawdę bardzo wysoki i po prostu trzeba im to oddać. Dla sekcji rytmicznej żaden podział niestraszny, Żytecki wycina takie solówki, że ani Gilmour, ani Petrucci, ani Lukather by się nie powstydzili, a szerokie możliwości klawiatur Biernackiego długimi fragmentami określają cały zespół. Tutaj trudno się do czegokolwiek przyczepić. Kolejną siłą Disperse jest melodyka. W każdym utworze jest przynajmniej jeden dobry (w niektórych przypadkach znakomity) motyw, zapadająca w pamięć melodia, od której trudno się opędzić. Na polu melodycznym już jest dobrze, a śmiem twierdzić, że może być jeszcze lepiej. Dalej – Disperse odważnie czerpie z różnych stylistyk. Już na tym etapie nie nazwałbym tej muzyki wzorcowym, czy też sztampowym przykładem artrocka / progmetalu. Słychać wyraźnie, że ludzie, którzy pisali te utwory mają szerokie horyzonty, są osłuchani i nie boją się sięgać w różne zakamarki dźwiękowej galaktyki (uważny słuchacz nie będzie miał problemu z wyłapaniem latynoskiego klimatu w znakomitym „Balance of Creators”, czy jazzowych smaczków „On the Wings of a Dove”, a romans z muzyką klubową w piątej minucie „Spirit of Age” to małe mistrzostwo świata). Widzę tu szansę, że z czasem zaczną sięgać być może tam, gdzie wcześniej nie sięgano… ale powoli z prognozami, bo do wielkiej oryginalności droga jeszcze daleka. I jeszcze jedna sprawa, ostatnia w kolejności, ale bynajmniej niemniej istotna – entuzjazm. Słychać bardzo wyraźnie, że chłopaki z Disperse cieszą się muzyką, a to wcale nie jest takie częste zjawisko! Co daje entuzjazm w tym przypadku? Mimo, że ta muzyka, chcąc nie chcąc, trafi zapewne do przegródki „progmetal”, nie jest to bezduszne, matematyczne łojenie i nawet w cięższych rejestrach, szybszych partiach, słychać tak pożądany „rockandrollowy” czad i emocje. I oto chodzi.

Akapicik o opakowaniu. Byłem ciekawy w co ta płytka zostanie ubrana, bo firma Progteam to, podobnie jak sam zespół, debiutant i na dłuższą metę trudno było oczekiwać cudów. Jest ładnie i funkcjonalnie, bez zbędnych udziwnień. Dostajemy modny w ostatnich latach tekturowy digipack z całkiem przyjemnym, charakterystycznym obrazkiem na okładce. Nie jestem fanem różów i fioletów, ale generalnie dobrze, że ten dosyć mroczny obrazek jest złamany nieco łagodniejszymi, jaśniejszymi barwami. Książeczka też więcej niż przyzwoita, naprawdę bardzo ładnie przygotowana od strony graficznej, poza tym są tu oczywiście teksty i wszystkie potrzebne informacje. Cóż dodać, Progteam startuje więcej niż obiecująco.

Ocena płyty to tylko część zadania, jakie postawiłem przed sobą słuchając „Journey Through the Hidden Gardens”. Nie ukrywam, że szukam w muzyce trwałości, konsekwencji, rozwoju, poszukiwań, tak więc przysłuchiwałem się tym dźwiękom też przez pryzmat potencjału i przyszłości. Według mnie Disperse debiutem zdali egzamin z wpływów celująco. Celująco jest także pod względem technicznym, kompozycyjnie jest na czwórkę z minusem (minusik argumentuję przekombinowaniem w kilku momentach, nie wskażę w których, bo być może się mylę, a nie chce nastawiać Czytelnika/ Słuchacza negatywnie do żadnych fragmentów płyty). Przyszłość widzę w jasnych barwach. Mam nadzieję, że grupa zagra choć mini trasę na jesień i że wykorzysta koncerty także do ogrania nowych utworów. No i w przyszłym roku wiosną koniecznie drugi album, bo tu po prostu trzeba pójść za ciosem! Zauważyłem, że płytę tytułuje się tu i ówdzie jako „Journey Through the Hidden Garden” bez „s” na końcu. Tytuł może sobie być, ale żałowałbym bardzo gdyby skończyło się na tym „jednym ogrodzie”.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok