Ponad sześć lat przyszło czekać fanom brytyjskiej Anathemy na nowy, studyjny album tego zespołu. Chociaż grupa przez ten czas nie pozwalała o sobie zapomnieć, dając liczne koncerty, kilkakrotnie goszcząc również w Polsce, a także wydając zestaw pół-akustycznych wersji kilku swoich utworów uzupełniony jednym premierowym nagraniem, to wyczekiwana studyjna płyta wciąż pojawiała się jedynie w licznych zapowiedziach. A że pierwsze zwiastuny płyty, która ostatecznie otrzymała tytuł „We’re Here Because We’re Here” pojawiały się już… ponad trzy lata temu, fani z pewnością z olbrzymią ulgą przyjęli informację, że krążek ukazuje się jeszcze w tym miesiącu.
Premiera ta tym bardziej jest ekscytująca, że słowa Daniela Cavanagh mówiące o nowym albumie zespołu jako najlepszym w jego dotychczasowym dorobku, dla wielu sympatyków Anathemy okażą się zupełnie nie na wyrost. Grupa oddaje bowiem w ręce swoich sympatyków nie tylko płytę urzekającą od otwierających ją dźwięków, aż po jej koniec, ale również dzieło artystycznie dojrzałe, jak nigdy dotąd. Trzy długie lata posłużyły Brytyjczykom na skrupulatne szlifowanie materiału skomponowanego na potrzeby „We’re Here Because We’re Here”. Dlatego też album ten sprawia wrażenie dzieła kompletnego, skończonego – znacznie bardziej dopracowanego aniżeli jakakolwiek wcześniejsza płyta grupy, ale również dzieła będącego owocem pracy muzyków, którym kilka lat koncertowania i współpracowania z kolegami z branży umożliwiło artystyczne zahartowanie.
Choć Anathema wciąż proponuje muzykę niezwykle melancholijną, to wydaje się, że w ten depresyjny wręcz charakter, jakim cechowały się ostatnie dzieła zespołu, udało się wprowadzić więcej światła, więcej energii, jak gdyby bracia Cavanagh postanowili tym razem zaczerpnąć mniej z watersowskiego splinu na rzecz gilmourowskiej pogodności. Znakomity, otwierający płytę „Thin Air”, na każdym wcześniejszym albumie zapewne zabrzmiałby znacznie bardziej przytłaczająco, tu mamy za to, mimo charakterystycznego dla Anathemy natłoku emocji, dużo polotu, lekkości. Harmonie wokalne prowadzone w opartych na fortepianowych konstrukcjach „Summernight Horizon” i „Everything”, choć przejmujące, niosą ze sobą w refrenach niespodziewanie wiele pozytywnej energii. O ile smutek, jaki cechował wcześniejsze nagrania zespołu zdawał się być wyrażonym za pomocą dźwięków uczuciem przeżywanym tu i teraz, o tyle muzyczna melancholia przekazywana przez Anathemę na „We’re Here Because We’re Here” ma w sobie więcej dystansu, dojrzałego spojrzenia, choć w żadnym wypadku nie brakuje tej muzyce spontaniczności, niekiedy zresztą wręcz rozpaczliwej („A Simple Mistake”, „Universal”).
Rekomendując nową płytę Anathemy ciężko pominąć takie utwory, jak przepiękny „Dreaming Light”, nieco „jeżozwierzowy” „Get Off, Get Out”, zamykający album, eteryczny, mogący snuć się w nieskończoność instrumentalny „Hindsight”… Nie sposób również nie pochwalić znacznie lepszego, zdecydowanie bardziej klarownego brzmienia, aniżeli na poprzednim, surowo brzmiącym albumie - wszak przy produkowaniu nowej płyty za stołem mikserskim siedział sam Steven Wilson. Ale tak naprawdę za pełną rekomendację „We’re Here Because We’re Here” w zupełności może wystarczyć stwierdzenie, które z pewnością chcieliby móc wypowiedzieć wszyscy wyczekujący tej płyty fani – Warto było czekać.