Rush - Caress of Steel

Przemysław Stochmal

ImageTrzecia studyjna płyta Rush to w dyskografii kanadyjskiego tria dzieło przełomowe. Choć już na wcześniejszym albumie „Fly by Night” znalazła się zapowiedź skierowania ku bardziej rozbudowanym muzycznym formom (ośmiominutowy „By-Tor and the Snow Dog”), to właśnie „Caress of Steel” jest pierwszą płytą, którą zespół na dobre zdecydował się wkroczyć w świat progresywnego rocka, swoje hardrockowe fascynacje wykorzystując teraz już nie jako cel, lecz środek artystycznego wyrazu.

Materiał zawarty na tym jakże ważnym w dyskografii Rush albumie z jednej strony jest dowodem na to, że muzyczne ambicje i aspiracje zespołu były ogromne, z drugiej zaś strony bezlitośnie pokazuje, że zadanie skomponowania epickich, skomplikowanych muzycznych form dla zakorzenionego w hardrocku, pochodzącego z kraju bez progrockowych tradycji zespołu było nie lada wyzwaniem. Faktycznie, słuchając zajmujących lwią część albumu nagrań „The Necromancer” i „The Fountain of Lamneth” ciężko nie potwierdzić faktu, że na polu rocka progresywnego Rush A.D. 1975 był formacją początkującą. Choć oba nagrania, trwające odpowiednio dwanaście i dwadzieścia minut, świadomie zostały podzielone na konkretne części, to jednak daleko im do klasycznych dzieł gatunku (w tym do późniejszych dzieł Rush), które w znakomity sposób potrafiły zaadaptować schematy konstrukcyjne dziewiętnastowiecznych suit, zyskując formę skomplikowanego, ale konsekwentnego w swej budowie utworu. Trzy części „The Necromancer” scala w zasadzie jedynie temat - metafora niespokojnego życia muzyków w nieustannej podróży – żadna z nich nawet nie przechodzi płynnie w następną, natomiast przedzielone są one fragmentami narracyjnymi. Niewiele lepiej wygląda sytuacja w najdłuższym na płycie utworze zatytułowanym „The Fountain of Lamneth”. Tutaj zespół pokusił się co prawda o charakterystyczny dla progrockowych dzieł programowych zabieg wielokrotnego wykorzystywania tych samych motywów melodycznych, jednak kompozycji tej również do spójności wiele brakuje – prezentowana tu przez Rush logika tworzenia kompleksowych utworów na razie jeszcze polega na zestawianiu samodzielnych części jedna obok drugiej.

Jakkolwiek wiele można zarzucić kolosom znajdującym się na „Caress of Steel”, niektóre z owych mogących stanowić zupełnie autonomiczne piosenki segmentów brzmią zdecydowanie ciekawie – część z nich pod tym względem przewyższa w moim mniemaniu nie tylko krótkie utwory, dla których zarezerwowano pozostały czas trwania „Caress of Steel”, ale i niektóre pomysły wykorzystane w słynnej wydanej niecały rok później suicie „2112”. To potwierdza, że mimo jeszcze wątłych umiejętności komponowania progresywnych form, panowie Lee, Lifeson i Peart już tutaj w interesujący sposób adaptowali hardrockowe wzorce, powoli kształtując swój własny, niepowtarzalny muzyczny charakter. Słaba sprzedaż „Caress of Steel” na szczęście nie zraziła artystów do poszukiwania własnego kąta w progrockowym świecie i z płyty na płytę konsekwentne skłanianie się w tym właśnie muzycznym kierunku miało przynieść wiele znakomitych dzieł sygnowanych nazwą Rush. Kto wie, czy bez tej bądź co bądź jednej ze słabszych pozycji w dyskografii grupy, powstałyby albumy, dzięki którym kanadyjskie trio godnie wpisało się w historię rocka progresywnego.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!