Cztery lata minęły od wydania poprzedniej płyty Vanden Plas pt. „Christ O.”. Ten niemiecki prog metalowy zespół spędził je w… teatrze. A konkretnie w Pfalztheater Kaiserslautern, w którym członkowie grupy wystawiali musicale własnej produkcji („Ludus Damelis” oraz „Abydos”, którego libretto oparte było na wydanej w 2004 roku płycie CD) oraz uczestniczyli w scenicznej adaptacji takich klasycznych rock oper, jak „Jesus Christ Superstar” i „Hair”. Działalność swojej formacji zredukowali do kilku okazjonalnych koncertów (głównie na letnich festiwalach) i w wolnych chwilach przygotowywali materiał na nowy album. I to jaki album!
7 czerwca nakładem Frontiers Records na sklepowe półki trafi płyta zatytułowana „The Seraphic Clockwork”. Płyta będąca klasycznym koncept albumem, który oparty jest na historii napisanej przez wokalistę Andy Kuntza. Jest ona kroniką podróży w czasie i przestrzeni, która rozpoczyna się w XVI wieku w Rzymie, a następnie – wraz z przeciwnym biegiem wskazówek zegara – cofa się do Jerozolimy w 33 roku naszej ery… Opowieść oparta na biblijnych wątkach jest bardzo precyzyjnie zbudowana, niczym tytułowy „anielski mechanizm zegarowy”. Fizycznie „słyszymy” go w umieszczonej centralnie na płycie i chyba najlepszej w całym jej programie kompozycji „Quicksilver”.
Ale po kolei. Ci, którzy znają wcześniejsze dokonania Vanden Plas, doskonale wiedzą czego można się spodziewać po nowej muzyce tego zespołu. Tym, którzy dzięki płycie „The Seraphic Clockwork” zetkną się z jego twórczością po raz pierwszy powiem, że Niemcy upodobali sobie pompatyczne, nacechowane potężnym rozmachem (chóry, orkiestrowe aranżacje, częste kontrasty brzmieniowe) produkcje. Jednych i drugich z pewnością zaskoczy precyzja i patos, które na nowej płycie wręcz porażają. I to w sposób absolutnie pozytywny.
Vanden Plas rozwinął się niesamowicie od swojej poprzedniej płyty. Do tej pory, z pewnym pobłażaniem, uważałem ich za europejskie wcielenie „Dream Theater dla ubogich”. Teraz to już nie naśladownictwo i nie sięganie po obce wzory oraz utarte schematy. Na „The Seraphic Clockwork” słychać mnogość własnych pomysłów i zaskakujących rozwiązań melodycznych, pachnie inwencją, entuzjazmem, a nade wszystko wyraźnie słychać tu, że oto gra bardzo dojrzały i świadomy swoich atutów zespół. Być może to jeszcze nie „drugi Dream Theater”, ale już nie „Teatr Marzeń dla ubogich”, lecz co najmniej „dla klasy średniej”. Najwidoczniej doświadczenia teatralne rozbudziły u Niemców nowe pokłady energii, która pozwoliła na jeszcze lepszą prezentację ich niemałego przecież (wiedzieliśmy o tym od dawna) talentu.
Płyta rozpoczyna się od ekstremalnej metalowej jazdy. Utwór „Frequency” mógłby śmiało znaleźć się w programie takiej płyty, jak, dajmy na to, „Train Of Thought”. Podobnie jest w drugim nagraniu, „Holes In The Sky”. W dalszej części albumu również jest ostro, ciężko i metalowo, ale w miarę kolejnych utworów pojawia się coraz więcej ciekawych, melodycznie i kompozycyjnie, elementów. „Scar Of An Angel” zachwyca delikatnym, niemalże symfonicznym wstępem, by po osiemdziesięciu sekundach uderzyć nieczęsto spotykaną mocą metalowych łamańców, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach zaprezentować liryczny refren. I jeszcze później pojawia się subtelny, żeński backing vocal, skontrastowany z sąsiadującą z nim power metalową sekcją instrumentalną, z której z kolei wyłania się porywające gitarowe solo (to Stephan Lill). Dzieje się tu, dzieje…
Z każdym kolejnym utworem robi się coraz ciekawiej. W „Sound Of Blood” pojawiają się chóry, pompatycznie brzmiące ściany dźwięków, porywające melodie i fascynujące zmiany tempa. Wszystko to utrzymane jest w żywiołowo zagranym prog metalowym sosie. Kolejny utwór, „The Final Murder”, choć stylistycznie i literacko idealnie wkomponowuje się w całość płyty, to trochę na zasadzie „szkatułki w szkatułce” mógłby chyba z powodzeniem zaistnieć samodzielnie. Bo to utwór pod każdym względem porywający. Przy słuchaniu – pomimo pozornego nadmiaru użytych tu różnorodnych środków wyrazu – ma się wrażenie przestrzeni, swobody i… lekkości. Tu wszystko wydaje się być na swoim miejscu. To samo można powiedzieć o moim ulubionym fragmencie płyty – dostojnym i spokojnym na tle innych utworze „Quicksilver”. To już prog metal najwyższej próby. Zero uwag. Oprócz tego, że jest… perfekcyjnie. Świetnie brzmi też następujące zaraz po nim nagranie „Rush Of Silence”. To prawdziwa progresywno-metalowa (z naciskiem na słowo „progresywna”) jazda bez trzymanki, która przez dziesięć minut trzyma słuchacza w napięciu, raz wciskając go w fotel swoją drapieżną agresją i zabójczym tempem, a raz, dzięki efektownym wyciszeniom, wprowadzając go w stan totalnego błogostanu. Po „Rush Of Silence” mamy jeszcze na tej płycie jej prawdziwe magnum opus: trzynastominutową kompozycję „On My Way To Jerusalem”. Wprawdzie nie jest ona moim ulubionym fragmentem płyty (nic nie przebije „Quicksilvera”!), to na pewno stanowi jej ozdobę i swoistą wisienkę na tym smakowitym torcie zwanym „The Seraphic Clockwork”. Polecam z całych sił!
PS. Na płycie jest jeszcze umieszczone w formie bonusu nagranie „Eleyson”. To utwór z oklaskami, które brzmią bardziej „teatralnie”, niż „rockowo”. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że nagranie to pochodzi z jednego z musicali wystawianych przez zespół w Pfalztheater Kaiserslautern. Niezła robota.