Wytwórnia ProgRock Records na bieżąco przekonuje wydawanymi przez siebie albumami, że rock progresywny i gatunki jemu pokrewne gra się na całym świecie. W lutym bieżącego roku sumptem tej amerykańskiej firmy światło dzienne ujrzała debiutancka płyta zespołu tym razem pochodzącego z odległej Wenezueli, a posiadającego swojsko brzmiącą, z punktu widzenia fanów progrocka, nazwę Echoes.
Z Pink Floyd, mimo że zespół ten powołuje się na inspiracje dokonaniami tej grupy, muzyka Echoes nie ma jednak wiele wspólnego, o czym przekonać się można już chociażby po zapoznaniu się z podstawowym instrumentarium wenezuelskiej formacji: klawisze, bas, perkusja i… trzy gitary. Jeszcze bardziej zaskakujący od imponującej liczby „wioślarzy” jest fakt, że muzycy stanowiący instrumentalny zrąb grupy Echoes, zaprosili do pracy nad debiutanckim albumem aż… czterech wokalistów, co ciekawe, pochodzących każdy z innego kontynentu (kolejny dowód na kosmopolityczny charakter rocka progresywnego!). W tak ciekawej konfiguracji kadrowej powstała muzyka, która, choć solidnie zrobiona, to jednak już nie intryguje w taki sposób, jak dane personalne dotyczące albumu. Na „Nature|Existence” pojawił się materiał silnie zakorzeniony w progmetalowych wzorcach, generalnie nie wykraczający poza gatunkowe schematy rozwiązań. Są tu więc kunsztowne partie instrumentów solowych, są rytmiczne łamańce, przy czym należy zaznaczyć, że nie ma w nich nachalności, formalnej przesady. Słychać ponadto, że wykorzystujący progmetalowe patenty debiutanci z Echoes, postawiwszy na raczej krótkie formy, w tym wymiarze poruszają się bardzo swobodnie. Progresywny metal w takim właśnie zwięzłym wydaniu sytuuje kompozycje Wenezuelczyków gdzieś w pobliżu choćby Vanden Plas, czy niedługich propozycji z repertuaru Symphony X. Zamknięcie instrumentalnych labiryntów w czasie kilku minut wyszło tej muzyce zdecydowanie na korzyść. Podobnie pozytywnie wypadają piosenki z wykorzystaniem wokalu – linie melodyczne śpiewane przez wyraźnie biegły w swoim fachu międzynarodowy personel są zaś wyjątkowo melodyjne i wpadają w ucho.
Niestety, poza pochwałą wyczucia, melodyjności i solidności wykonawczej na wiele więcej słów uznania debiutanci z Echoes jednak nie zasługują. Aczkolwiek osobiście bardzo sobie cenię celny i naprawdę znakomity manewr wprowadzenia do progmetalowego instrumentarium saksofonu, który w utworze „Despair” świetnie koresponduje z szalonymi partiami solowymi gitar i instrumentów klawiszowych. Wielka szkoda, że udział pochodzącego z Australii saksofonisty skończył się jedynie na dwóch utworach… Debiut wenezuelskiego Echoes w moim odczuciu pozostaje więc jedynie porządnie zrobioną płytą z melodyjną, energetyczną muzyką, której nie wahałbym się polecić jako soundtracku do samochodowych wojaży.