Z dużą ostrożnością podchodziłem do tej płyty. Poprzednia propozycja progmetalowców z Division By Zero, „Tyranny of Therapy”, nie zainteresowała mnie na dłuższą metę. Choć kilka rzeczy mi się podobało (np. kawałek „Your Salvation”) to jednak nie zostałem do końca przekonany. Później widziałem grupę na żywo, w roli supportu przed Riverside podczas „ADHD Tour” i też miałem mieszane uczucia. Niby sporo ciekawych pomysłów popartych solidnym rzemiosłem wykonawczym, trochę fajnych melodii, wokalista o dużym potencjale… ale czegoś mi brakowało. Ten nieco ambiwalentny stosunek do twórczości tej śląskiej grupy może u mnie wynikać z faktu, że nie lubię ekstremalnych odmian metalu. Division By Zero próbują ożenić elementy progresywne właśnie z ciężkim metalem, stąd pojawiający się growling i fragmenty, które zwykłem nazywać „siła razy gwałt”. Dlatego wielkich oczekiwań po premierze albumu „Independent Harmony” nie miałem. Sięgnąłem po płytę, ale jak już pisałem – ostrożnie.
Tymczasem nawet chwyciło. Już pierwszy (pomijając instrumentalne intro) kawałek, notabene tytułowy, nakreślił dość wyraźnie całą zawartość płyty. To gęste, metalowe granie, z progresywnym sznytem, zawirowanymi, ciętymi riffami (kilka z nich naprawdę urywa… wiadomą część ciała) i chwytliwymi, ale nieprzesłodzonymi melodiami. Napędem są gitary, to one atakują na pierwszy ogień, dzielnie walczy klawisz, który momentami sprawia wrażenie nieco schowanego, ale odzywa się często i to zwykle dość ciekawie. Plusem także są brzmienia fortepianowe. Sekcja pracuje więcej niż dobrze. Cóż powiedzieć – to się może podobać. I fragmentów „siła razy gwałt” jakby mniej i growling, rozsądnie stosowany, nie drażni. Nad twardą, gęstą, dźwiękową konstrukcją umiejscowiony jest głos Sławka Wiernego. Bardzo dobry głos o mocno rozstrzelonych możliwościach. Wierny z jednej strony potrafi w łagodny sposób podać melodię, z drugiej umie ryknąć rasowym growlem. W ogóle powiedziałbym, że jest dość mocnym punktem zespołu, bo oprócz dobrego głosu i niezłego akcentu, ma też potencjał sceniczny. Pamiętam, że podczas wrocławskiego koncertu, mimo sporej ilości fragmentów instrumentalnych, ani razu nie „uciekł” ze sceny. A to wyczyn. Nie tacy frontmani, nie takich zespołów, wolą się usunąć za kulisy, gdy kończy im się tekst. Wierny „żyje” muzyką i ma pomysł na to, jak to swoje „życie” eksponować. Ma potencjał, żeby być jednym z tych „malowniczych” wokalistów, którzy potrafią przyciągać uwagę. Ta zaleta, oczywiście w formie dygresji, nie ma wpływu na ocenę płyty…
Wracając do „Independent Harmony”. Ta płyta jest mądrze skonstruowana. Przede wszystkim jest stosunkowo krótka, co przy takiej intensywności muzyki, na pewno się chwali. Poza tym, utwory są napisane rozsądnie. Nie ma nastominutowych długasów (w progresji naprawdę nie musi obowiązywać zasada „byle dłużej”). Trzon płyty stanowią kompozycje sześcio – siedmiominutowe i słychać bardzo wyraźnie, że na tym etapie muzycy czują się najlepiej właśnie w takim formacie. Mają czas, żeby przekazać, to co mają do przekazania, trochę poszaleć instrumentalnie, a przy tym nie zamęczają słuchacza. Słucha się tego dobrze w całości, ale pokuszę się o wyróżnienie dwóch fragmentów. Po pierwsze „Independent Harmony”. Nie wiem, jak to się dzieje, że większość znakomitych prog-metalowych utworów zaczyna się niepozornie. Tak jest też w tym przypadku. W ciągu pierwszych dwudziestu pięciu sekund, słyszymy rozgrzewkę klawiszowca, który niespiesznie sobie plumka, jakby szykował się do wykonania autorskiej interpretacji jednego z klasyków, któregoś z dawnych wirtuozów fortepianu. Gdy włącza się reszta zespołu od razu przeskakujemy do innej rzeczywistości, ale myliłby się ktoś sądząc, że to bezduszna progmetalowa jazda. Celem, co być może sugeruje tytuł, jest pewna równowaga, dlatego też grupa balansuje między agresywnym serwowaniem riffów, a łagodną melodyką. Siedem i pół minuty, a dzieje się naprawdę bardzo dużo. Jest w tym utworze kilka takich fragmentów, że nawet średnioobeznany z tą stylistyką słuchacz może się zatrzymać i podziwiać, bo Division by Zero pracuje jak dobrze naoliwiona, rozpędzona maszyna. Jak dla mnie ten utwór to wizytówka zespołu AD 2010. Drugi fragment płyty, jaki muszę wyróżnić, składa się z dwóch kompozycji. Pierwsza to fortepianowa ballada „Not For Play” (naprawdę ładna melodia i bardzo dobra interpretacja Wiernego). Ballada łagodnie przechodzi w instrumentalny „Jin & Jang”, w którym zespół znów robi to, co umie najlepiej – bawi się kontrastami. To tu pojawia się, może nie najoryginalniejsza, ale cudownie artrockowa melodia, serwowana przez gitarę i klawisz, upodobniony do brzmienia fletu. Zaryzykowałbym tezę, że jest to najlepszy prog-metalowy instrumental, jaki słyszałem od czasu „Reality Dream I” Riverside.
„Independent Harmony” dostaje duży plus za produkcję. Mam wrażenie, że ludzie, którzy „robili” tę płytę przy studyjnej konsolecie, albo doskonale znają zespół, albo instynktownie wyczuli jego potrzeby. Wszystko brzmi bardzo dobrze. Mimo, że jest gęsto i ciasno od dźwięków, mamy odpowiedni balans i selektywność.
To dobra płyta, ale zastanawiam się, co dalej. Division By Zero istnieją już ładnych parę lat, mają dwa duże albumy w dyskografii, ale ciągle rozpatruje się ich w kategorii „nadziei na przyszłość”. To już zdecydowanie ten etap, w którym trzeba się pożegnać z etykietką „młoda nadzieja”, a zadeklarować jako poważna, zupełnie dorosła atrakcja muzyczna. Na pewno pomogłaby tu solidnie przygotowana i rozreklamowana trasa koncertowa. No i dobrze byłoby zapomnieć o trzyletnich odstępach między płytami. W dzisiejszych czasach trzy lata to zdecydowanie zbyt długie przerwy, szczególnie dla młodego zespołu. Generalnie, potencjał do intensywniejszej działalności, a w dalszej perspektywie może nawet „kariery”, na pewno jest.