Proximal Distance - Proximal Distance

Artur Chachlowski

ImageW świecie ekonomii firmy często łączą się ze sobą, aby maksymalizować zyski, skuteczniej penetrować rynki i generować większą wartość dodaną. Nazywa się to efektem synergii. O taką muzyczną synergię chodziło też liderom dwóch amerykańskich grup, Slychosis i Majestic, tworzących nowy projekt, który w istocie jest muzyczną fuzją obu tych zespołów. Projekt nazwano Proximal Distance i właśnie na rynku pojawił się jego debiutancki album.

Niedawno na naszych łamach pisałem o wydanych w zeszłym roku płytach grup Slychosis („Slychodelia”) oraz Majestic („Arrival”) . Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że kierujący swoimi zespołami Gregg Johns i Jeff Hamel od jakiegoś czasu kooperują ze sobą. Obie grupy funkcjonują w podobnym formacie jako jednoosobowe projekty, na czele których stoją liderzy – multiinstrumentaliści, którzy samodzielnie komponują materiał muzyczny, otaczając się od czasu do czasu, większym lub mniejszym, wianuszkiem współpracowników.

Panowie Johns i Hamel postanowili połączyć swe siły współpracując ze sobą przy pomocy internetu. Wymieniali się plikami na odległość, wzbogacali je o własne pomysły i gdy okazało się, że nowopowstałe kompozycje nabierają solidnych podstaw oraz że jest ich na tyle dużo, iż mogą wypełnić w całości jeden album, postanowili wydać je na srebrnym krążku. A że wspólnie skomponowanej muzyki było wyjątkowo dużo, to płyta trwa aż 74 minuty. Firmuje ją, jak już wcześniej wspomniałem, szyld „Proximal Distance”.

Od początku było wiadomo, że do wprowadzenia w życie wszystkich pomysłów obydwu panów potrzebni będą inni artyści, którzy nadadzą skomponowanej przez Johnsa i Hamela muzyce odpowiedniego szlifu. Nie szukano zbyt daleko. Panowie sięgnęli po swoich sprawdzonych pomocników. Partie wokalne wykonała znana z Majestic, Jessica Rasche, na bębnach zagrali dwaj nadworni perkusiści Slychosis, Jeremy Mitchell i Todd Sears, a w jednym z utworów, „Shaman”, zaśpiewała nawet (wprawdzie tylko w charakterze gościa) żona Jeffa Hamela, Sarah.

Jakie zatem wyniki przyniosła ta nieczęsto spotykana w świecie muzyki rockowej fuzja? Nie wiem nic o wynikach sprzedaży debiutanckiej płyty Proximal Distance, nie znam ewentualnego poziomu ciętych kosztów i maksymalizowanych przychodów. Zostawmy jednak ekonomię na boku i skoncentrujmy się na wrażeniu artystycznym. Przede wszystkim zaznaczę, że efekt synergii jest na tej płycie doskonale widoczny. Obydwaj panowie mają na siebie zbawienny wpływ, nieźle się uzupełniają oraz ubogacają swoje kompozycje. Gdybym miał wskazać najlepszą spośród przywołanych już dziś przeze mnie płyt: „Slychodelia”, „Arrival” i „Proximal Distance”, to bez wątpienia sięgnąłbym po tę ostatnią. Jest na niej najmniej dłużyzn i przestojów, wygląda ona na najbardziej dopracowaną, a słyszana na niej muzyka sprawia wrażenie spójnej i skrojonej w logiczny sposób. Po prostu ten album, w przeciwieństwie do płyt macierzystych projektów obu panów, przemawia do mnie i to w sposób bardzo przekonywujący. Być może nie stało się to tak od razu i nie w stu procentach, ale praktycznie nie ma na nim fragmentów, przy których dłoń mimowolnie chciałaby sięgnąć do przycisku SKIP na pilocie odtwarzacza.

Słychać na nim za to muzyczne fascynacje Johnsa i Hamela dorobkiem zespołów Yes, Genesis, Pink Floyd, Renaissance, a więc czołówki artystycznego rocka lat 70., ale też i młodych twórców pokroju grup Saga, Ayreon i Pendragon. Jest na tym albumie dużo bardzo ciekawych pomysłów formalnych (między innymi efektowna sekwencja instrumentalna w „Algol” przypominająca pinkfloydowskie „On The Run” czy narracja w utworze „Shaman”), dużo ciekawych muzycznych harmonii, zróżnicowanych nastrojów (sąsiadują tu ze sobą utwory o akustycznym („Contemplation”, „Leaves Fall”) i mocno rockowym („Gypsy”, „Journey Of Truth”) wydźwięku), sporo jest wreszcie ciekawych melodii, sprawiających, że tego krążka słucha się ze sporym (aczkolwiek, by być obiektywnym muszę też dodać, że z coraz bardziej słabnącym w miarę trwania tej długiej płyty) zaciekawieniem.

Być może nie jest to jeszcze album, który przebije się do czołówki amerykańskiego prog rocka, ale przyznam szczerze, że zaciekawił mnie, a nawet zaintrygował. I to do tego stopnia, że choć nie mam pewności, czy przypadkiem Proximal Distance nie jest zaledwie jednorazowym przedsięwzięciem, to z pewnością będę z niecierpliwością wypatrywać kolejnej płyty tego projektu.

P.S. Jest jeszcze jeden spersonifikowany wymiar efektu synergii na tym albumie. Projektem graficznym książeczki zajął się współpracujący ze Slychosis artysta Vladimir Moldavsky. Przepiękne zilustrował on każdy z dziesięciu utworów wypełniających to wydawnictwo i w pomysłowy sposób oddał on na okładce ideę efektywnego połączenia sił dwóch różnych zespołów.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!