Opisana powyżej refleksja nasuwała mi się głównie przed premierą albumu. Dziś, gdy płytka leży już sobie u mnie na półce, tych refleksji przychodzi do głowy o wiele więcej. Pierwsza z nich dotyczy grupy... Opeth, a konkretnie paranoi, z jaką mamy do czynienia. Czy niektórym ludziom tak bardzo brakuje wyobraźni, by wszystko, co we współczesnym prog rocku ostrzejsze, sprowadzać do wpływów Akerfeldta i spółki? Czy „Opeth” to jakaś synekdocha, do diaska? Czołowy polski zespół progresywny miał do niedawna w opisie strony internetowej dla przeglądarek to magiczne słowo wskazujące na stylistyczne powiązania, InsideOut przedstawiając Silence Of Another Kind w kontekście cięższego brzmienia Paatos także odnosi się do Opeth. Problem w tym, że w obu przypadkach to stylistyczne podobieństwo stanowi jedną wielką bujdę, która dla słuchaczy może być bardzo myląca. Potrafię sobie wyobrazić takich, którzy, nie lubiąc Opeth, darują sobie ten nowy Paatos. Tym samym stracą coś, co ze szwedzką legendą muzyki metalowej nie ma nic wspólnego.
Na Silence Of Another Kind zespół w istocie brzmi nieco ciężej. Jednakże mocniejsze oblicze ujawnia się rzadko, bo nadal główną rolę odgrywają tutaj spokojne utwory, których tak wiele było na Kallocain. Po drugie zaś, ostrzejsze partie ograniczają się do pięknie brzmiących gitar, nie ma tutaj żadnego muzycznego brudu, czy brutalności. Na Silence Of Another Kind stylistycznie zespół podąża w kierunku bardzo nastrojowego, balladowego art rocka i pod tym względem stylistyka nieco różni się od tej, którą mogliśmy usłyszeć na poprzednim albumie grupy. Kallocain zdominowały bowiem oparte na loopach i zapętlonych motywach rytmicznych kompozycje, ujawniały się post-rockowe inklinacje. Natomiast na nowym Paatos w utworach jakby więcej się dzieje. Zespół częściej sięga po łączenie różnych motywów. Tak jest właśnie w chyba najładniejszym na płycie Is That All?, gdzie oniryczny wręcz początek z cudownym w swej prostocie motywem gitarowym przechodzi w refren z pinkfloydowskim wejściem organów i gitary elektrycznej, a całość wieńczy partia w stylu będącym dla mnie jednym ze znaków rozpoznawczych zespołu. Mam tutaj na myśli instrumentalne finały kompozycji, które są teoretycznie bardzo wolne, ale w których perkusista produkuje się w niesamowity sposób. Bogactwo stylistyczne cechuje również np. Not a Sound, gdzie śliczne partie skrzypcowe z pulsującym, jednostajnym rytmem kontrastują z rockowo-mellotronowym finałem utworu.
Paatos bez wątpienia nie zaserwował nam więc odgrzewanego kotleta. Nie wyzbył się jednak swej umiejętności budowania klimatu, który moim zdaniem jest najmocniejszą stroną płyty. Niezwykle intrygująca okładka to tylko punkt wyjścia w tej prawdziwej podróży w głąb wyobraźni. Zespół w wielkim stopniu posiadł umiejętności aranżacji, które mają w sobie to coś, co sprawia, że muzyka staje się narracją.
Atmosfera na Silence Of Another Kind jest mroczna. Pamiętam, że jeden z recenzentów Kallocain na innym polskim serwisie progresywnym wspominał o ogromnej zalecie tego albumu, którą stanowił fakt, że klimat był na nim nostalgiczny, melancholijny, ale nie przybijający. Miałem dokładnie to samo wrażenie i również traktowałem ów fakt jako wielką zaletę tej muzyki. Na Silence Of Another Kind Paatos jest już jednak wyraźnie smutniej, momentami depresyjnie. Jakby nadzieja opuściła tę muzykę.
To jednakże na pewno nie jest główny powód tego, że mimo posiadania zalet Silence Of Another Kind to nie tak dobra, jak Kallocain, płyta i w stosunku do oczekiwań jednak rozczarowanie. Muzyki mamy tutaj niestety bardzo mało. Zespół proponuje sześć kompozycji, jeden krótki przebój (ciekawie zaranżowany, zwłaszcza fajne pod tym względem zwrotki) i dwa oparte na efektach dźwiękowych kawałki. Te ostatnie bardzo mi się nie podobają. Zaznaczam tutaj, że w żadnym wypadku nie jestem wrogiem sekwencji takowych efektów jako integralnych części albumów. Przeciwnie, jako fan płyt atmosferycznych uważam ich rolę nierzadko za kluczową w procesie kreowania głębi. W wypadku Silence Of Another Kind odnoszę jednak wrażenie, że w głównej mierze klimat tworzy tutaj sama, świetnie pod tym względem przygotowana muzyka. Po drugie zaś, FX-owe uzupełnianki są moim zdaniem zupełnie nieciekawe. Nie licząc ich, czas płyty niebezpiecznie zbliża się do typowej długości... albumów Rush z lat siedemdziesiątych. A gdyby jeszcze odjąć przebojowy There Will Be No Miracles to w istocie typowo paatosowej muzyki uświadczysz drogi Czytelniku na najnowszej płycie ledwie 35 minut. Gdyby to jeszcze było 35 minut naprawdę w wielkim stylu... Tak jednak nie jest. Zespół pomimo (moim zdaniem) stylistycznego kroku w bardzo dobrą stronę, trochę siadł kompozycyjnie. Zdarzają się nijakie refreny (np. w Not a Sound, There Will Be No Miracles). Niewiele jest tutaj głęboko zapadających w pamięć momentów, choć muzyki tej, ze względu na realizację i klimat, słucha się z dużą przyjemnością. To jednakże nic więcej niż dobry album od zespołu, który ma potencjał, by wydawać albumy znakomite.
Na koniec warto jeszcze podkreślić, że na gwiazdę Paatos wyrasta Petronella Nettermalm. Na Kallocain jej szepczący, spokojny głos nie wybijał się na pierwszy plan aż tak bardzo, jak ma to miejsce na Silence Of Another Kind. W wypadku najnowszego albumu Paatos można powiedzieć, że wiele zdaje się być przygotowanym właśnie pod nią i jej głos. Głos, który brzmi tutaj o wiele mocniej, ekspresywniej niż na Kallocain. To bez wątpienia wokalistka, którą zaliczyłbym dziś do moich ulubionych we współczesnym art-rocku. Obok Heather Findlay, Rachel Jones, Joanne Hogg (gdy nie wpada w zbytni pa(a)tos). Mógłbym jeszcze dodać: „Christiny (gdy nie Magenta)” :)), ale to by było zbyt złośliwe :-P.
Podsumowując, Silence Of Another Kind to fajna płyta, a pod względem atmosfery i cechujących się niezwykłym wysmakowaniem aranżacji wydawnictwo bardzo udane. Jednakże wyrażenie „za mało” narzuca się w kontekście tego albumu niezwykle wyraźnie i odnosi się zarówno do możliwości zespołu (a jakości kompozycji), jak i do aspiracji, które powinny z tych możliwości wynikać (co dotyczy czasu trwania płyty). To ciekawy album, ale stać Was, drodzy muzycy, na więcej. O wiele, wiele więcej.