Mystery - One Among The Living

Aleksander Gruszczyński

ImageKanadyjska formacja Mystery stała się popularna w 2008 gdy jej wokalista, Benoit David, dołączył do Yes jako zastępca dla Jona Andersona. To nie jest ani czas, ani miejsce żeby oceniać czy dla Yes był to dobry ruch, ale na pewno było to dobre posunięcie dla Mystery.

Najnowszy studyjny album Kanadyjczyków wita nas dość oszczędną okładką, która poza warstwą tekstową, w żaden sposób nie zapowiada zawartości krążka. Z góry przyznam, że jest to chyba najsłabszy element tego wydawnictwa. Ludzka postać wyłaniająca się z pomiędzy błękitnych sześcianów raczej nie zachęciłaby mnie do kupna albumu. Na szczęście w środku jest lepiej.

Wszystko zaczyna się od krótkiego, melodyjnego "Among The Living". Głównym elementem utworu jest wokal oraz cichy akompaniament na pianinie. Utwór idealnie wprowadza nas w nastrój całego albumu. Od początku jest bardzo progresywnie, bo Mystery łączy brzmienie Yes i Pink Floyd tworząc zupełnie nową jakość od samego początku.

Następnie słyszymy "Wolf", które zaczyna się w podobnym stylu co poprzedni utwór, ale tym razem wokalowi Benoit Davida akompaniuje gitara. Ale utwór szybko się rozkręca i słyszymy już całą progresywną gamę instrumentów. Wszystko jest bardzo soczyste i melodyjne, a jednocześnie powraca do tradycji proga wczesnych lat siedemdziesiątych. Ale także miesza style. W tym utworzę słyszę zarówno Yes, Genesis czy Jethro Tull, ale też Marillion czy IQ, a więc bardziej współczesne zespoły. Jeśli ktoś lubi tą spokojniejszą odmianę rocka progresywnego to słuchając tego utworu pewnie zakocha się w Mystery, przynajmniej ze mną tak było.

"Between Love And Hate" zaczyna się akustycznie i może trochę zbyt rozwiąźle. Jednocześnie pasuje to do tekstu ("The curtain begins to fall/The world fades before my eyes" czyli "Kurtyna już opada/Świat mi blaknie przed oczyma"). Na szczęście po pewnym czasie wszystko nabiera bardziej rockowej prędkości, momentami przechodząc we wręcz najciężej brzmiące fragmenty płyty. Ponieważ dla mnie na tej płycie nie ma żadnych słabych utworów, trudno powiedzieć, że jest to najsłabszy utwór, szczególnie że zespół tak znakomicie żongluje stylami. Wygląda na to, że "Between Love And Hate" jest mimo wszystko kompozycją dla tych, którzy wolą nieco cięższe (ale nie ciężkie!) brzmienia.

Po chwili zostajemy wprowadzeni w bardzo mistyczno-fantastyczny nastrój, a przynajmniej tak mi się kojarzy wstęp do utworu "Till The Truth Comes Out". Dziewięcio i pół minutowa progresywna kołysanka? Nie, chociaż słuchając wstępu, to może nie byłoby to takie złe. Ale gitara nie może spać spokojnie w takim zespole i dość szybko raczy nas tym solówkowym brzmieniem lat siedemdziesiątych. Kolejny punkt obowiązkowy w moim odtwarzaczu, zresztą tak jak i wszystkie pozostałe utwory z tej płyty.

Następny utwór jest chyba autobiografią członków zespołu. Przynajmniej muzyczną. Bo muzycznie Mystery to taki kameleon, który potrafi przyjąć każdy odcień muzyki, a kolejny utwór nosi właśnie tytuł "Kameleon Man". Tu słychać echa lat osiemdziesiątych, cięższe brzmienia, którym bliżej do hard rocka czy rocka stadionowego niż do proga... tak do połowy utworu. Wtedy klawiszowe solo przypomina, że jednak dziedzictwem, z którego Mystery czerpie najbardziej jest rock progresywny. Gitara pokazuje to samo. Nie ma sensu mówić o najlepszych utworach na płycie, bo każdy jest świetny. Poza następnym, który jest niesamowity.

Bo robi się epicko. Jeśli ktoś myślał, że czasy "Close To The Edge", "Tarkus" i temu podobnych już bezpowrotnie minęły niech weźmie do ręki płytę Mystery, włączy utwór numer 6, zgasi światło i słucha. Pisanie czegokolwiek o "Through Different Eyes" jest całkowicie bezcelowe, bo trzeba ten utwór usłyszeć, żeby pojąć jak niesamowicie on brzmi. Dwadzieścia dwie i pół minuty perfekcji. Pomimo, że odbiorcy tego typu muzyki zamykają się w dość wąskim gronie, to jednak panowie z Mystery nie zawahali się umieścić tej epickiej kompozycji na płycie. I chwała im za to. Sześć części, każda w innym stylu, ale jednocześnie każda połączona z poprzednimi i następnymi. Niesamowity kunszt muzyczny. Zdecydowanie 22 minuty wspaniałości. Nic tylko słuchać.

W celu uspokojenia co bardziej wrażliwych na muzyczny geniusz fanów rocka progresywnego kolejna kompozycja na płycie jest krótsza, mniej epicka, ale wcale nie gorsza. "One Among The Living" to rozszerzenie pierwszego utworu na płycie. Opowieść o człowieku, którego dotyk zamieniał w złoto, który miał wszystko, ale był tylko tym jednym z żyjących. I o innych wyjątkowych osobach, które są tylko jednymi z wielu. Uspokaja, rytmiczne uderzanie bębnów wprowadza w trans. A potem utwór przyspiesza, jak to zwykle jest na tej płycie.

W następnej piosence pobrzmiewają nuty King Crimson, ale takie... inne. Trochę też kojarzy się ten utwór z albumem "Drama" Yes. Ale jednak brzmi inaczej. Akurat mi podoba się najmniej z całej płyty, przy czym nie zdarzyło mi się jeszcze przeskoczyć go w odtwarzaczu. Po prostu "The Falling Man" jest zupełnie inny od pozostałych i w tym właśnie tkwi cała przyjemność w jego słuchaniu. Momentami jest bardziej hard niż progressive, ale w innych momentach jest zupełnie odwrotnie. Po raz kolejny żonglerka stylami się opłaciła.

A album kończy przeurocze i przewspaniałe "Sailing On A Wing". Moim zdaniem utwór nawet lepszy niż "Through Different Eyes", chociaż porównywać tych dwóch kompozycji nie można. W "Sailing On A Wing" słychać całe Mystery. To co pokazali na "Beneath The Veil Of Winter's Face" czy w utworze "Sailor And The Mermaid". Kunszt kompozycyjny, tekstowy i wykonawczy. Potężny bas, wybitne solówki gitarowe, wspaniałe przejścia klawiszowe, idealnie dopasowany wokal. Czego chcieć więcej. I dotyczy to niemal całej płyty.

Żeby podsumować muszę wrócić do opisów jakie swego czasu czytałem o słuchaniu "Tales From Topographic Oceans" Yes. Wówczas przeczytałem, że należy usiąść wieczorem, zgasić światło i zagłębić się w muzyce. Podziałało. I podobnie należy zrobić z "One Among The Living". Usiąść wieczorem, zgasić światło, być może zapalić jedynie świecę, włączyć płytę i słuchać. Nie zwracać uwagi na nic innego. Bo jest to album niemal idealny. Jak dla mnie płyta roku i nie wiem czy cokolwiek będzie w stanie to zmienić. Nie dość, że muzycy Mystery spisali się na niej wspaniale, to jeszcze zaprosili do udziału znakomitych gości. Ale nie napiszę jakich, bo jeśli ktoś może to powinien płytę kupić i chociażby w ten sposób dowiedzieć się kto wspomógł Michele St-Pere'a, Benoit Davida i resztę zespołu Mystery.

MLWZ album na 15-lecie Steve Hackett na dwóch koncertach w Polsce w maju 2025 Antimatter powraca do Polski z nowym albumem Steven Wilson na dwóch koncertach w Polsce w czerwcu 2025 roku The Watch plays Genesis na koncertach w Polsce już... za rok