Po wydanej w 2008 roku „Eleonorze” Jéremie Grima i spółka postanowili nagrać zupełnie inaczej brzmiącą płytę. I album „Ready To Go” jest inny. W przeważającej części wyciszony, nostalgiczny i refleksyjny, tylko czasami przerywany dynamiczniejszymi frazami.
To rzecz o wszelkich aspektach odchodzenia. Ale chyba najbardziej o umieraniu. O ostatniej podróży, z której nie ma powrotu. O ulotności chwili, o przemijaniu i o bólu po śmierci bliskich osób. Kto wie czy przyczynkiem do tego, by nowy album Czarnej Kluchy dotyczył akurat tego tematu nie była samobójcza śmierć kuzyna Jeremiego, Auréliena Grimy (1989-2009)?...
Naturalną konsekwencją smutnego tematu przewodniego stała się też stylistyka, w jakiej utrzymany jest album „Ready To Go”. W porównaniu z poprzednim krążkiem The Black Noodle Project poszedł w kierunku zdecydowanego wyciszenia brzmienia i spowolnienia tempa. Zespół zdecydował się na ten zabieg z premedytacją. Raz, że chciał zaproponować swoim fanom coś innego w porównaniu z „Eleonore”, coś radykalnie mniej metalowego, a dwa – tematyka poruszanych na nowej płycie problemów narzuciła podejście pełne nostalgii, melancholii i… ciszy. Utrzymana w kolorach sepii okładka jest dopełnieniem refleksyjnego obrazu całości.
Na jedenaście muzycznych tematów, które wypełniają program płyty zdecydowana większość to, jako się rzekło, spokojne i nostalgiczne utwory. Już otwierające płytę instrumentalne intro „Ready To Go – Part 1” idealnie wprowadza słuchacza w klimat całej płyty. Z kolei pod koniec albumu motywy użyte w tym wstępie potęgują się i rozbudowują w trwającą ponad kwadrans, zdecydowanie najlepszą nie tylko na płycie, ale i kto wie czy nie w całym dorobku The Black Noodle Project, kompozycję „Ready To Go – Part 2”, która naznaczona jest majestatyczną, pinkfloydowską atmosferą. To prawdziwa ozdoba tego wydawnictwa, jego punkt kulminacyjny, a zarazem rzecz nieprzeciętnej urody, utrzymana w stonowanym, niespiesznym, przesyconym psychodelią stylu. Gitarowe partie w wykonaniu Jérémiego Grimy i Sébastiena Burdeix budzą najwyższy szacunek. Zachwycają, fascynują i hipnotyzują niczym narkotyk. Od czasu do czasu przewija się tu też saksofon (gościnny udział Ennamela Guillona), który wzmacnia wrażenie bliskiego pokrewieństwa z muzyką grupy Pink Floyd. Palce lizać! Już ten jeden utwór wart jest wystawienia płycie „Ready To Go” wysokiej oceny.
Spośród innych spokojnych, choć w porównaniu z „Ready To Go – Part 2” zdecydowanie krótszych, utworów na szczególne wyróżnienie zasługują: mająca w sobie niewątpliwe znamiona przebojowej ballady piosenka „We’ve Let You Go”, melancholijne nagranie „The One” oraz dość zaskakująco brzmiący utwór „I’ll Be Gone”. Długi wstęp do tego ostatniego stanowi melodia grana na fortepianie przez powracającego do zespołu Mathieu Jauberta. Ilekroć słucham tego utworu, do głowy przychodzi mi stwierdzenie: „The Black Noodle Project goes Chopin”. Tak samo, jak i po wysłuchaniu nagrania „From Out Of Nowhere” moje skojarzenia idą w kierunku: „The Black Noodle Project goes grunge”. Wszak utwór ten to cover nagrania z repertuaru Faith No More i jest on jednym z niewielu dynamicznych fragmentów na płycie. Drugim przykładem złamania nostalgicznej atmosfery panującej na płycie „Ready To Go” jest kompozycja „The World We Live In” opowiadająca o ludziach bezdomnych i biednych, umierających gdzieś na ulicach. W utworze tym wykorzystano fragmenty przemowy zmarłego niedawno Abbe Pierre’a – znanego we Francji społecznika, który zapoczątkował ruch obrońców praw człowieka we Francji.
W połowie albumu umieszczona jest piosenka „Coming Up For Air”, która ze względu na swój pop rockowy, rozkołysany charakter jakoś nie pasuje mi do klimatu całości. Sama w sobie zapewne posiada ona pewną wartość (chociażby ze względu na duży potencjał nagromadzonej w niej przebojowości), ale w otoczeniu reszty utworów stanowi niepotrzebny zgrzyt zaburzający misternie budowaną atmosferę, w jakiej programowo utrzymana jest płyta.
Te trzy wymienione przed chwilą przeze mnie utwory są moim zdaniem najmniej ciekawymi fragmentami nowej płyty Czarnej Kluchy. Po stronie plusów - obok obu części utworu „Ready To Go” i piosenki „We’ve Let You Go” - jest na szczęście znacznie więcej do wymienienia.
Na specjalną wzmiankę zasługują dwa intrygujące nagrania instrumentalne: spokojniejsze i mocno psychodeliczne „Rishikesh/Liverpool/Rishikesh” (zwracam tu uwagę na grę perkusisty Fabrice’a Bergera) oraz „Asymmetrical Vision”, które jest popisem grającego na gitarze basowej Anthony Létévé’a. I jest jeszcze trzeci instrumental: umieszczony na samym końcu utwór „Farewell”. To naturalne przedłużenie wspomnianej już przez mnie głównej kompozycji na płycie – „Ready To Go – Part 2”, a zarazem kropka nad „i” postawiona w finale tego, mimo wszystko, dosyć zaskakująco brzmiącego albumu.
Przyznam szczerze, że dużo czasu zajęło mi „zaprzyjaźnienie się” z tym wydawnictwem. Od samego początku bardzo mnie ono zaskoczyło. Czym? Tym, że jest… inne. Nie takiej płyty spodziewałem się po Czarnej Klusze. Początkowo miałem z nią niemały problem. Po jakimś czasie zaskoczenie przerodziło się jednak w coraz większe zauroczenie, aż wreszcie przeszło w fascynację. No, może nie całością nowego materiału, ale przynajmniej niektórymi fragmentami tego albumu. Bo „Ready To Go” to płyta, która intryguje i skłania do refleksji. Można ją polubić i często do niej powracać. Tylko, że trzeba dać jej szansę i okazać odrobinkę cierpliwości.