Lava Engine - In Limbo

Artur Chachlowski

ImageLava Engine uwielbia krótkie formy wydawnicze. „In Limbo” jest już drugim „albumem” (bo tak określa go sam zespół w swoich materiałach informacyjnych) w dorobku tego szwedzkiego zespołu. Trwa on zaledwie 30 minut z sekundami, a przecież pierwszy, recenzowany na naszych łamach i zatytułowany po prostu „Lava Engine” (2008), był jeszcze krótszy. W porównaniu z poprzednim krążkiem na „In Limbo” gra dwóch nowych muzyków: Mick Nordström (dr) i Simon Dahlström (bg). Oprócz nich grupę Lava Engine tworzą jeszcze Magnus Florin (v, g) i Ronnie Jaldemark (g, k).

Muzyka Lava Engine często określana jest mianem „metalowego prog rocka”, ale słuchając muzycznej zawartości „In Limbo” mogę powiedzieć, że na krążku tym można z łatwością wyłowić ślady takich stylów, jak rock symfoniczny, piosenkowy pop, ballada, a nawet hardcore metal. To rozległe spektrum stylistyczne, po którym porusza się to szwedzkie combo, przywodzi na myśl produkcje takich grup, jak Marillion, Tool, Opeth, Pain Of Salvation, Porcupine Tree, a nawet Genesis.

No dobrze, opisałem już stylistyczne rejony, które eksploruje Lava Engine, czas przyjrzeć się zawartości krążka „In Limbo”. Wypełnia go pięć utworów. Pierwszy z nich to „Drain Your Soul” – mocny, dynamiczny i drapieżny opener, który mógłby śmiało znaleźć się na którejś z płyt Pain Of Salvation lub Opeth. W innym klimacie utrzymane jest nagranie tytułowe. Rozpoczyna się niemalże identycznie, jak słynna fraza Stevena Wilsona „I was born in 67, the year of Seargent Pepper…” z ostatniej płyty Jeżozwierzy i choć wprawdzie dryfuje ono w innym kierunku niż „Time Flies”, to soczyste, wyraziste solówki gitarowe w dalszej części tego utworu mogą przypominać niektóre z niedawnych nagrań Porcupine Tree. Nieco lżejsze, oparte głównie na gitarach, brzmienie króluje w kolejnym utworze na płycie, „Common Ground”. Dużo tu lekkości i niemalże piosenkowej zwiewności. Choć tak naprawdę, to trudno „Common Ground” nazwać piosenką. No chyba, że hard rockową. Gęste brzmienia powracają w kompozycji zatytułowanej „Ctrl Z”. Gitara brzmi tu, jakby grał na niej Alex Lifeson, a wokal przypomina mi chwilami Boza Burella. Zwracam uwagę na mocny gitarowy riff, który wydaje się być do złudzenia podobny do pamiętnego „Iron Mana” Black Sabbath, a także na chóralny refren, który pojawia się w połowie tego utworu i który zapoczątkowuje prawdziwie epicki finał tej kompozycji. Patetyczne zakończenie sprawia, że na plecach pojawiają się przyjemne ciarki. To zdecydowanie mój ulubiony fragment tego wydawnictwa. I chyba stylowo najbliższy klimatom wczesnego Pain Of Salvation.

Umieszczony na płycie jako piąty utwór „Windows Closed” dzięki intensywnie pracującej sekcji rytmicznej oraz potężnie brzmiącym gitarom brzmi bardzo metalowo, nieomal hardcore’owo. A kończąca go długa, gitarowa solówka – palce lizać!!! Myślę, że świetnie prezentuje się ona w wersji live. Nie wiem, czy Lava Engine regularnie koncertuje i jak wyglądają ewentualne występy tego zespołu na żywo, ale w jego muzyce nagromadzony jest potężny bagaż energii, wielki potencjał, który w trakcie tych 30 minut, które trwa krążek „In Limbo”, eksploduje raz za razem sprawiając odbiorcom (szczególnie tym, którzy lubią ostre, drapieżne gitarowe granie, pełne fajerwerków technicznych, ale też i zgrabnej melodyjności) niemałą satysfakcję. Polecam. „In Limbo” to wydawnictwo zawierające dobrą i wyrazistą muzykę. I myślę, że to dobrze, iż trwa tylko pół godziny. Większa dawka takiego grania mogłaby być męcząca przy jednym podejściu.

MLWZ album na 15-lecie Tangerine Dream: dodatkowy koncert w Poznaniu Airbag w Polsce na trzech koncertach w październiku Gong na czterech koncertach w Polsce Dwudniowy Ino-Rock Festival 2024 odbędzie się 23 i 24 sierpnia Pendragon: 'Każdy jest VIP-em" w Polsce!